Maciej Paterski: "Jechałem z myślą, żeby udowodnić" [WYWIAD]
- Dodał: Liwia Waszkowiak
- Data publikacji: 02.12.2021, 15:15
Ścigał się ze światową czołówką, jeździł we Włoszech, ale powrócił do Polski, gdzie w 2021 roku zdobył upragniony tytuł mistrza Polski. Maciej Paterski opowiedział nam o odczuciach związanych z mistrzostwem, problemach w Polskim Związku Kolarskim, a także o dopingu, z którym zmaga się świat kolarzy.
Liwia Waszkowiak: W zeszłym roku podczas Mistrzostw Europy w Plouay apelował Pan do kibiców i wszystkich, którzy pisali krzywdzące wiadomości, by dwa razy pomyśleli, zanim coś napiszą. Jak sytuacja ma się obecnie?
Maciej Paterski: Nic się nie zmieniło, ale to są cały czas ci sami ludzie. Niektórych się po prostu nie zmieni, muszą wylać swoje problemy i żale.
A czy takie komentarze nie motywują Pana w pewien sposób? By coś komuś udowodnić?
Myślę, że wiele zwycięstw jechałem z taką myślą „żeby udowodnić”. Strasznie mnie to niosło i przynajmniej na mnie to działa.
Czy tak było również w przypadku tegorocznych Mistrzostw Polski?
Akurat tegoroczne Mistrzostwa Polski to był mój cel. Z takich momentów, gdzie faktycznie jechałem niesiony tą sportową złością, były pierwsze wyścigi po odejściu z CCC. Rozstaliśmy się w złej atmosferze i ta sportowa złość niosła mnie do zwycięstw. Mistrzostwa Polski to był taki moment, do którego dążyłem długi czas. Poczułem, że ta ciężka praca w końcu się opłaciła.
I co Pan poczuł po przecięciu linii mety?
Mega ulgę, spadł ze mnie ogromny ciężar. Podobnie miałem, gdy dołączyłem do CCC, to był pierwszy rok po powrocie z Włoch. Zaliczyłem wtedy swoje pierwsze zawodowe zwycięstwo w wyścigu dookoła Norwegii. Po tej wygranej w Norwegii, w kolejnych wyścigach, czułem się ociężały, zeszło to ze mnie dopiero po czasie. Podobnie było w przypadku MP, trudno było mi jechać dalej, tyle że nie fizycznie, a mentalnie. Przecież wygrałem, więc co mogę dalej?
W takim razie co daje taką motywację do działania?
Na pewno to, że jestem z tego rozliczany. Płacą mi za to, żebym na wyścigach był dobry. Ale to też wychodzi samo z siebie, nieraz jest tak, że głowa by chciała, a nogi nie pozwalają.
Rozliczają z pewnością w klubach, a jak sprawa ma się w związku kolarskim? Już nie tyle pod kątem rozliczania Pana, chociaż wyniki przekładają się na późniejsze powołania.
W związku mają duży problem. Niedawno wyszły różnego rodzaju afery „obyczajowe”, wielu sponsorów jak Orlen czy 4F odwróciło się ze względu na wewnętrzne wojny o stołki. Wiele osób zaczęło wyciągać „brudy”, nie wiadomo czy prawdziwe. A zaszkodziło to samemu wizerunkowi, bo ci sponsorzy się wycofali. Jest bieda, związek ma 10 milionów długu, między innymi przez wybudowanie pięknego toru w Pruszkowie. Było dobrze, a teraz zniszczyli wszystko.
A oprócz finansów jakie jeszcze mankamenty Pan dostrzega?
Problem młodzieży. Ci najmłodsi są dobrze prowadzeni w klubach, ale problem zaczyna się w wieku orlika. Nie ma już grup orlikowskich, które tak naprawdę są zapleczem ekip World Tourowych. Sam w takim zapleczu byłem we Włoszech, później trafiłem do drużyny zawodowej. Kiedyś CCC miało taką grupę, ci młodzi jeździli w poważniejszych wyścigach i szybciej podnosili swój poziom, mieli dobre wynagrodzenie, warunki, rowery. Wizualnie niczym nie wyróżniali się od zawodowców. Wiele talentów kończy przedwcześnie, bo po prostu nie ma gdzie jeździć, gdzie się zaczepić.
Jak te afery odbijają się na samych zawodnikach?
Problem po takich aferach polega na pozyskiwaniu nowych sponsorów. Odbija się to przede wszystkim na wizerunku, ludzie nie chcą wchodzić w coś, co kojarzy im się źle. Wiadomo, to ucichnie za jakiś czas, ale póki co wielu ludzi nie chce.
Oprócz afer, jak Pan to nazwał „obyczajowych”, kolarstwo niechlubnie słynie z dopingu, który również źle się kojarzy. Mimo że nie słyszy się już o tym aż tak dużo, to jednak ten temat powraca jak bumerang.
Teraz w kolarstwie (i nie tylko) są paszporty biologiczne. Zawodnik musi w nim uzupełnić kalendarz na trzy miesiące do przodu, podać adresy, godziny przebywania, podróży. Trzeba podać miejsce noclegu i godziny w ciągu całego dnia, kiedy na pewno będzie się na miejscu. Ja zaznaczam między 6 a 7, bo zawsze znajdą mnie wtedy w łóżku, wybudzą. A jak przyjadą poza tą ramą czasową, to muszę być pod telefonem i dojechać w ciągu godziny.
Czy te kontrole są uciążliwe?
Da się do nich przyzwyczaić. Chociaż czasami różnie jest. Macieja Bodnara z Wrocławia na Wszystkich Świętych z cmentarza ściągali, innych z restauracji. Ale trzeba się z tym liczyć, dojechać i poddać się testowi. Na zawodach oczywiście też się kontroluje zawodników. Zwycięzca i losowi kolarze są brani do kontroli od razu, zaraz po mecie. Mimo tego są ludzie, którzy kombinują. A ci, którzy to robią, nie robią tego na własną rękę.
Miał pan bliższy kontakt z takimi osobami? I co się dzieje później z takimi sportowcami?
Tak, wieloma. Bardzo ciężko takim zawodnikom po dwuletniej przerwie, związanej z wpadką dopingową, odbudować swój wizerunek na nowo. Znam tylko jednego kolarza, któremu udało się to w stu procentach, wygrywając Giro d’Italia. Jest nim mój były kolega z drużyny – Ivan Basso.
Czyli w kolarstwie nadal jest doping?
Nie dam sobie ręki uciąć, że jest czysto. Na pewno cieszy to, że bardzo mało jest wpadek dopingowych w porównaniu z wcześniejszym okresem. Kolarze są częściej sprawdzani i myślę, że wszystko zmierza ku lepszemu!
Liwia Waszkowiak
20-letnia studentka Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej, aspirująca na dziennikarkę sportową. Od dzieciństwa pasjonatka żużla i piłki nożnej, związana niegdyś z siatkówką, tańcem, a także przez dłuższą chwilę z lekkoatletyką.