LSK: Wisła z nowym obliczem,ale bez upragnionego zwycięstwa

  • Dodał: Igor Wasilewski
  • Data publikacji: 07.12.2019, 18:32

Występ dwóch nowych zawodniczek nie zdołał pomóc Wiśle Warszawa, która przegrała w stolicy z MKS-em Kalisz 2:3 w niezwykle emocjonującym spotkaniu 8. kolejki Ligi Siatkówki Kobiet. Zawodniczki z Warszawy, mimo dwukrotnego prowadzenia uległy siódmej drużynie ligi i musiały obejść się smakiem pierwszego w sezonie zwycięstwa.

 

Na długo przed pierwszym gwizdkiem wiadomo było, że w Arenie Ursynów zobaczymy dziś zupełnie inną Wisłę niż zwykle. W zespole nastąpiły bowiem dwie znaczące zmiany. Katarzynę Olczyk na rozegraniu zastąpiła Elena Nowogrodczenko, a na ataku pojawiła się Joyce Gomes da Silva. Brazylijka, legitymująca się imponującym jak na warunki warszawskiego klubu CV, miała stać się dyrygentem ofensywnych poczynań Wisły i zgodnie z oczekiwaniami taką się stała.

 

Już w pierwszej akcji doświadczona atakująca zameldowała się przeciwniczkom, a w następnych minutach jej dominacja na parkiecie tylko się powiększała. Nowogrodczenko dodawała swoje na rozegraniu, którym przyśpieszała dodatkowo poczynania Bemowskich Syren. Stąd przewaga warszawianek z minuty na minutę zwiększała się, a przyjezdnym z Kalisza nie pomagało nawet pojawienie się na parkiecie byłej reprezentantki Polski Anny Miros. Na koniec seta oba zespoły dzieliło aż 9 oczek, co oznaczało najbardziej okazałe setowe zwycięstwo Wisły w sezonie.

 

Początek drugiej partii należał do kaliszanek. Przyjezdne odjechały nieco na początku seta, a podopieczne Agnieszki Rabki musiały gonić wynik. Przez moment Joyce da Silva i spółka traciły do MKS-u jedynie jedno oczka, lecz wtedy na przerwę zdecydował się Jacek Pasiński i chwilę później kaliszanki prowadziły już 19:14. W drugiej partii wszystko zmieniało się jednak jak w kalejdoskopie, a dwa bloki Katarzyny Marcyniuk pozwoliły ponownie wrócić do walki o seta. Oprócz emocji na wyżyny zniósł się też poziom gry, który od pewnego momentu nie był adekwatny do starcia drużyn z dołu tabeli. Lepiej wykorzystał to zespół z Kalisza, który w emocjonującej końcówce okazał się lepszy stosunkiem 26:24.

 

Wciąż imponująco prezentował się poziom sportowy, a w pamięci kibiców zostanie z pewnością obrazek, kiedy po akcji trwającej prawie minutę wszystkie z zawodniczek przyjęły pozycję biegaczy kończących kilkukilometrowy dystans. Tym razem sytuacja na tablicy świetlnej wyglądała lepiej w przypadku stołecznej drużyny. Mimo wyrównanej gry przez niemal całego seta na czele były właśnie warszawianki, a wartościowe zawody rozgrywała środkowa Aleksandra Szymańska. Po chwili zadyszki solidną postawę prezentowała Joyce, która do skutecznych ataków dołączała bloki. Dzięki tym wszystkim czynnikom Syreny ponownie wyszły na prowadzenie, a trzecią partię zbiciem bloku zakończyła Katarzyna Marcyniuk.

 

To, co od początku sezonu charakteryzuje drużynę z Warszawy, a co było atutem MKS-u, to zaufanie trenera do zmienniczek. Podczas gdy w ekipie przyjezdnych Jacek Pasiński niemal non stop rotował składem, Agnieszka Rabka pozostawała wierna swojej pierwszej szóstce. Na twarzach jej przedstawicielek z każdą minutą rysowało się coraz większe zmęczenie. Stąd też coraz trudniej utrzymać było tempo stosunkowo świeżych kaliszanek, które pewnie dążyły do zwycięstwa w czwartej partii. Dopiero przy stanie 14:17 na parkiecie pojawiła się Aleksandra Lipska, która błysnęła kilkukrotnie szczególnie postawą w obronie. Drużyny z Kalisza nie udało się jednak zatrzymać, a czwarty set powędrował na jej konto do 20.

 

O wszystkim zadecydować miał więc tie-break, a tego minimalnie lepiej zaczęły przyjezdne. Mimo wszystko warszawianki cały czas nie traciły szans na zwycięstwo. Ostatecznie kaliszanki zdołały jednak dowieźć do końca kilkupunktowe prowadzenie i zapisały tym samym czwarte zwycięstwo w sezonie Ligi Siatkówki Kobiet. Wiśle na pocieszenie pozostał pierwszy punkt oraz nadzieja na kolejne spotkanie z sąsiadującą w tabeli Radomką.

 

Wisła Warszawa - MKS Kalisz (25:16, 24:26, 25:20, 20:25, 11:15)