Idealny Pająk z sąsiedztwa „Amazing Spider-Man”, tom 1 [RECENZJA]
- Dodał: Maciej Baraniak
- Data publikacji: 28.05.2023, 19:31
Istnieją takie komiksy, których wieść o polskim wydaniu spędza nam sen z powiek. To głównie klasyki, wydane przed wieloma laty w bardzo poszatkowanej formie, a do dziś olśniewające jakością. Do tego zbioru należy niewątpliwie Amazing Spider-Man, autorstwa J. Michaela Straczynskiego, wreszcie wydawany w całości przez Egmont.
Amazing Spider-Man to początek długiej historii, pisanej przez w/w scenarzystę. Klasycznie mamy tutaj Petera Parkera, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu swojego życia, dlatego postanawia wziąć się w garść i coś zmienić. Nie jest to jednak takie proste, bo oczywiście co po chwila muszą pojawiać się w jego życiu nowi złoczyńcy, których ten musi radośnie naparzać po twarzy (o ile w ogóle się da).
Muszę zacząć od tego, że brakowało mi regularnych przygód Pajączka, które byłyby jakościowe. Niby stale wychodzi Amazing Spider-Man autorstwa Nicka Spencera, mający CZASEM udane momenty, ale w porównaniu do serii Straczynskiego nie ma nawet startu (to tak, jakby przyrównywać Zahir Kebab do restauracji z gwiazdką Michelin). Tam jest masa wątków, które nie mają większego sensu, albo nie pokazują niczego odkrywczego, tymczasem tutaj każda rzecz wyszła po prostu perfekcyjnie - Straczynski to w końcu taki przysłowiowy syn koleżanki Twojej Starej, więc niezależnie co zrobisz, to on i tak zrobi to lepiej.
No dobra, ale co wyszło tak dobrze? A no chociażby relacja między Peterem i resztą otoczenia. Straczynski wiedział, że musi spokojnie i powoli wprowadzać kolejnych bohaterów, dlatego bardzo nieśpiesznie powiększa pulę obecnych postaci, aby każdemu dać odpowiednią ilość miejsca. Ani przez chwilę nie czułem, że akcja idzie zbyt szybko, albo jakiś wątek został potraktowany po macoszemu, gdyż wszystko jest rozegrane w punkt. W tym tomie szczególnie wybrzmiewa relacja z Ciocią May, ale i zupełnie nowi bohaterowie też dają radę.
Na uwagę zasługują również antagoniści, gdyż w tym komiksie swój debiut zaliczył chociażby Morlun, który fanom będzie znany raczej z późniejszych serii. Każdy z nich wypada ciekawie i sporo wnosi do historii, a jednocześnie stanowi bardziej dodatek, aniżeli pełnoprawną oś opowieści. Narracja rzadko skupia się tylko na nich, więc nie bójcie się, że walka odbierze Wam momenty emocjonalne, bo te najczęściej następują zaraz po nich.
Muszę też przyznać, że całość jest bardzo lekko napisana. Wydarzenia płynnie przechodzą od zeszytu do zeszytu, a przy tym czuć swego rodzaju luz w dialogach. Nieraz byłem pod wrażeniem, jak dość sztampowa scena została ciekawie przedstawiona, aby czymś się wyróżnić - czasem nutką humoru, innym razem grozy. Straczynski od lat jest jednym z moich ulubionych scenarzystów, właśnie dzięki lekkiemu pióru i tym komiksem tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że zasługuje na atencję.
Aby jednak nie było tak słodko, to wspomnę tylko, że całość cierpi trochę na syndrom pierwszego tomu. Pomimo sporej objętości komiksu (w końcu składa się z 15 zeszytów), wiele wydarzeń zostało jedynie zapowiedzianych i nie dostało kulminacji. Nie mam o to zbyt dużych pretensji, gdyż ewidentnie potrzebny jest tu czas, aby coś odpowiednio wybrzmiało, jednakże trochę boli perspektywa czekania kilku miesięcy na następny tom. O ile przy antagonistach jeszcze tego nie widać, tak w kontekście MJ czy Cioci May, ta chwila będzie trwać dla mnie wiecznie. Jak jednak często powtarzałem w podobnych przypadkach - smutek spowodowany czekaniem świadczy o wysokiej jakości treści.
Warto też podyskutować o rysunkach, gdyż rysownikiem jest słynny, i niestety niezbyt przeze mnie lubiany, John Romita Jr.. Przez większość czasu da się to wszystko oglądać i nawet jego styl zbytnio mi nie przeszkadzał, ale niekiedy ujęcia na twarze są fatalne, gdyż wyglądają jak dzieło przedszkolaka, nie ubliżając najmłodszym. Możecie się z tego pośmiać, bo to jedyne co zostało, ale szkoda, że tak wybitna seria ma tego typu błędy. Nie przeszkodzi Wam to raczej w lekturze, ale poirytuje jeśli oczekujecie jakości.
No i niestety muszę też wspomnieć, że rysunki są nieco seksistowskie, szczególnie, a właściwie jedynie, w kontekście MJ (nie, tyłek Petera jest rysowany normalnie). Teoretycznie twórcy sprytnie sobie wyjaśnili, czemu rozbierali tę bohaterkę, tłumacząc, iż to modelka, a branża wykorzystuje jej wdzięki, natomiast niekiedy czułem już przesadę. To magia komiksów z początku wieku, kiedy dwóch panów miało takie myśli, także ostrzegam szczególnie wyczulonych, choć wrażeń z lektury to nie psuje.
Mimo kilku skromnych wad, ten komiks słusznie został uznany za klasykę (czy raczej KLASYKĘ). Tak się właśnie powinno tworzyć treści superhero - z sercem do przedstawianych bohaterów, które objawia się szczerze napisanymi relacjami, czy postawieniem na rozwój postaci, zamiast kolejnego bezsensownego starcia z nowym złoczyńcą. Zdecydowanie polecam przeczytać i wyczekuję już następnego tomu, bo z przyjemnością sięgnę po niego od razu, jak tylko przyjdzie paczka.
Ten oraz inne komiksy i gry planszowe kupicie w sklepie Rubico.
#Współpraca
Maciej Baraniak
Student UEP na kierunku prawno-ekonomicznym. Prywatnie miłośnik różnych gatunków kina oraz komiksów, a przy tym mający bardzo specyficzny gust muzyczny. E-mail: maciej-baraniak@wp.pl