Boks: Dimitrij Biwoł wciąż z pasem WBA w wadze półciężkiej - relacja z Werony
- Dodał: Jakub Zegarowski
- Data publikacji: 10.03.2019, 06:01
Dimitrij Biwoł (16-0, 11 KO) nie miał żadnych problemów z wypunktowaniem Joe Smitha Jr. (24-3, 20 KO) w walce wieczoru podczas gali w Weronie. Rosjanin obronił tym samym pas WBA w wadze półciężkiej.
Biwoł rozpoczął pojedynek w swoim stylu. Świetnie poruszał się na nogach, trafiał lewym prostym, nie podejmując przy tym zbędnego ryzyka. W pierwszych trzech rundach Smith był zupełnie bezradny, choć nieprzerwanie starał się zaskoczyć przeciwnika swoimi chaotycznymi, przewidywalnymi atakami. I w czwartej odsłonie... zaskoczył. Wypalił mocnym lewym, po którym Rosjanin czuł się lekko wstrząśnięty. Irlandczykowi zabrakło oczywiście argumentów, żeby znokautować Biwoła, lecz przez chwilę zrobiło się w Carson ciekawie. A to o tyle ważne, że w późniejszej części walki ciężko było o emocje. Dimitrij to zbyt inteligentny pięściarz, żeby dać się trafić drugi raz. Boksował więc jeszcze spokojniej, nie forsując tempa, lecz zapisując każdą kolejną rundę na swoje konto. Miał ofensywne momenty. W szóstej odsłonie uderzył czystym podbródkowym, w siódmej nawet zamroczył pretendenta, lecz za każdym razem brakowało mu odwagi, żeby przejść do zdecydowanego ataku i zakończyć walkę przed czasem.
Kolejne rundy przebiegały wedle tego samego schematu - koncert i dominacja Biwoła na tle coraz bardziej zmęczonego i coraz mniej niebezpiecznego Smitha Jr. Nie może więc dziwić punktacja sędziów punktowych, którzy przyznali wygraną Rosjaninowi w stosunku 118:110, 119:109 x2.
Na tej samej gali cenne zwycięstwo odniósł Maurice Hooker (26-0-3, 17 KO), który pokonał Mikkela LesPierre'a (21-1, 10 KO) i obronił pas WBO w wadze super lekkiej. "Mighty Mo" panował w ringu od pierwszej do ostatniej sekundy. Znakomicie boksował lewą ręką, trafiając nią mnóstwo ciosów. W początkowych rundach przewaga mistrza była tak duża iż ciężko było sobie wyobrazić, żeby pojedynek trwał pełny dystans. Tym bardziej, że w piątej rundzie LesPierre wylądował na deskach. W drugiej części walki Hooker chyba nieco opadł z sił, bowiem jego dominacja, choć wciąż wyraźna, nie była już tak ogromna. LesPierre miał nawet kilka swoich momentów, ale nie był w stanie odwrócić przebiegu pojedynku. "Mighty Mo" nie dążył do nokautu, lecz wygrywał poszczególne rundy, ostatecznie wysoko wygrywając na punkty. Po ostatnim gongu, sędziowie przyznali mu wygraną w stosunku 119:108, 120:107, 118:109.
Jeszcze wcześniej, Callum Johnson (18-1, 13 KO) udanie powrócił do ringu po porażce z rąk Artura Beterbijewa. Mocno bijący Brytyjczyk już w trzeciej rundzie znokautował Seana Monaghana (29-3, 17 KO). Od samego początku Johnson był szybszy i aktywniejszy. "The One" dobrze bił lewym prostym, szybko rozbijając nos przeciwnika. Dokładał do tego ciosy sierpowe, które zaburzały świadomość Monaghana. Po niemrawej pierwszej rundzie, Sean zaczął boksować odważniej w drugiej. Niestety, zapłacił za to słoną cenę. Po kontrze krótkim prawym ze strony Calluma, Irlandczyk pierwszy raz wylądował na deskach. Chwilę później był liczony drugi raz, lecz gong uratował go przed nokautem. Minuta przerwy nie pozwoliła mu dojść do pełni sił. Johnson od pierwszego gongu trzeciej rundy przeszedł do ofensywy i w niecałe 30 sekund zmusił sędziego do przerwania pojedynku.
Emocji nie brakowało również na undercardzie gali. Siergiej Kuźmin (15-0, 11 KO) z wielkimi problemami wypunktował Joeya Dawejkę (19-7-4, 11 KO) podczas gali w Weronie. Rosjanin w jednej z pierwszych rund nabawił się kontuzji ręki, co może nieco tłumaczyć jego kiepską postawę. Rosjanin nieźle wszedł w pojedynek. Dobrze boksował lewym prostym, zapisując na swoje konto kolejne odsłony. Wydawało się, że mały i wolny Dawejko nie będzie w stanie zbyt wiele ugrać. W drugiej części pojedynku Amerykanin doszedł jednak do głosu. Jego chaotyczne ataki sprawiały faworytowi zaskakująco dużo problemów. Joey trafiał dość często i odrabiał straty z pierwszej fazy walki. Ostatecznie, nie zdołał dogonić Kuźmina. Sędziowie przyznali zwycięstwo Rosjaninowi w stosunku 95:95, 96:94, 96:94.
Większe wrażenia, niekoniecznie pozytywne, zafundował kibicom Israił Madrimow (2-0, 2 KO). Utalentowany i piekielnie mocno bijący Uzbek już w drugiej rundzie ciężko znokautował solidnego Franka Rojasa (24-3, 23 KO). Portorykańczyk nie odzyskał przytomności na ringu i musiał zostać unieruchomiony i zniesiony na noszach. Na szczęście wydaje się, że obędzie się bez tragedii. Eddie Hearn poinformował na Twitterze, iż życie Rojasa nie jest zagrożone.