Od teen dramy do dramatu. „Ms. Marvel” [RECENZJA]
- Dodał: Zuzanna Ptaszyńska
- Data publikacji: 14.07.2022, 23:50
Za nami finał najnowszego, drugiego w tym roku serialu Marvela na Disney+. Ms. Marvel od odświeżającej formy dla starych fanów i obiecującego mobilizatora dla tych nowych dość szybko się wywalił, a pod koniec sezonu niemalże doszczętnie się posypał, aby odratować się w ostatnim odcinku. Co udało się zrobić dobrze i co akcja serialu oznacza dla przyszłości MCU?
UWAGA! PONIŻSZY TEKST ZAWIERA SPOILERY DO SERIALU MS. MARVEL
W pierwszym odcinku produkcja koncepcyjnie zapowiadała się świetnie - zdecydowano się na opowiedzenie o superbohaterach przez pryzmat nastoletniej fanki Avengers. Dostaliśmy wgląd w obecność tych postaci w popkulturze i uwielbienie prawdziwych przecież w ramach świata przedstawionego osób, czego zręby dostaliśmy już w Hawkeye. Wytłumaczono na przykład, w jaki sposób ludzie dowiedzieli się, co dokładnie stało się podczas ostatecznej bitwy z Thanosem, oraz zasygnalizowano swoisty obrót przedmiotami związanymi za aktywnością superbohaterów (co wydaje się doskonałym materiałem do rozwinięcia). Fantastycznie było przyjrzeć się, jak działa uniwersum (multiwersum) przez pryzmat odbiorców tych wszystkich zdarzeń.
Choć początkowo wydaje się, że długo będzie ciągnięty klasyczny motyw konfliktu nastolatki z rodzicami (w dodatku w ramach konserwatywnego kręgu kulturowego), stosunkowo szybko ta relacja staje się ciepła, a cała rodzina Kamali została przedstawiona z wielkim serduchem (no przeuroczy jest ten jej tata, z takim Hulkiem nie wstyd iść na żaden konwent). Teen dramowy charakter pierwszego odcinka, który ujął mnie m.in. graficznym patchworkiem i fanowskim zajaraniem Kamali, dość szybko ustępuje na rzecz rozwinięcia motywu kulturowego dziedzictwa Kamali, a amerykocentryzm wyrażony w uwielbieniu superbohaterów zostaje przyćmiony zanurzeniem się w historii i kulturze Azji Południowej. Wprowadzenie pierwszej muzułmańskiej bohaterki jest bardzo istotne dla reprezentacji w Marvelu, a osadzenie jej życia codziennego i głównego problemu akcji (o czym za chwilę) w dotychczas nietykanym kręgu kulturowym, z zarysowaniem politycznych, historycznych i obyczajowych dylematów, jest fantastycznym pomysłem, choć im dalej w las, tym jego eksploatacja jest coraz marniejsza. Niezwykle istotny proces, jakim było oderwanie się Pakistanu od Indii i wielkie migracje z nim związane, z którym wielu Amerykanów (i odbiorców tego serialu na całym świecie) zapewne nigdy się nie zaznajomiło, został w jakimś sensie motorem napędowym historii.
Niestety finalnie motyw pakistański został sprowadzony do konfrontacji z Dżinami, których motywacje zostały nadwyraz spłycone, a ich obecność była czysto narzędziowa. Ich wątek zajął bodajże większość czasu ekranowego, a nie wniósł praktycznie nic istotnego. Dzięki nim dowiedzieliśmy się jedynie, że to nie bransoleta nadaje Kamali supermoce, a aktywuje je, że Kamala ma w sobie wrodzone noor, aaale jednak ma X-gen, wjeżdża motyw muzyczny z X-Menów z 1997 roku, i w ogóle robi się trochę chaos koncepcyjny. Końcówka ostatniego odcinka i scena po napisach sugerują, że Marvel dał sobie spokój z inhumans i uznał, że jedna grupa superludzi im wystarczy. Do tego dochodzi niejasny motyw aktywności Kontroli Zniszczeń w tym całym rozgardiaszu i pod koniec dnia Ms. Marvel to nieprzemyślanie poprowadzony origin postaci, która pojawi nam się w przyszłym roku w The Marvels, więc trzeba było nam pokazać palcem, kto to, co to. Krytyka skupia się przede wszystkim wokół zmiany, a de facto rozwinięciu mocy Kamali w zestawieniu z mocami komiksowymi, ja dołożę swoją cegiełkę w postaci niezadowolenia z choreografii walk (pojedynek z Dżinami pod Livin' On A Prayer, ech...). Efektów specjalnych z szacunku do pracowników VFX nie będę komentować, a niezaznajomionych z ich sytuacją odsyłam tutaj. Należy jednak oddać temu serialowi kilka bardzo ciekawych ujęć i interesującą zabawę oświetleniem.
Na pochwałę zasługuje debiutująca na ekranie Iman Vellani, która jako fanka Kapitan Marvel w pewnym sensie utożsamiała się z odgrywaną przez nią postacią. Jest przeurocza, a śledzenie jej relacji z Bruno czy Nakią sprawiało sporo radochy, choć niestety wątki te zostały ograniczone na rzecz fizycznego zagrożenia ze strony Dżinów. Czekam na The Marvels chociażby po to, aby zobaczyć, ile frajdy tej aktorce przyniesie granie obok Brie Larson i przeżycie czegoś, co dotychczas mogła realizować, niczym Kamala, w fanowskiej twórczości.
W ostatecznym rozrachunku serial jest przeciętny, z niemalże zupełnie nieangażującym konfliktem ze złolami. Dużo się mówi wokół kiepszczącej się formy produkcji Marvela od Disney+, choć ja dzięki Moon Knight pozostaję optymistyczna, zapewne do czasu, aż w sierpniu przyjdzie zmierzyć się z serialem She-Hulk...