Vuelta a Espana: wiele niewiadomych po pierwszym tygodniu ścigania
- Dodał: Kacper Adamczyk
- Data publikacji: 29.08.2022, 14:59
Za nami pierwszy tydzień ostatniego w tym roku kolarskiego wielkiego touru, Vuelta a Espana. Zawodnicy mają za sobą już dziewięć etapów, a podczas nich na trasie działo się bardzo dużo. Zapraszamy na przemyślenia o dotychczasowym przebiegu wyścigu.
Trasa
Hiszpańska Vuelta, to najmniej doceniana impreza spośród wszystkim wielkich tourów. Mam wrażenie, że pod względem medialności nie może się ona równać z Giro d'Italia czy Tour de France. Być może w tym aspekcie nie pomaga jej fakt, że jest rozgrywana jako ostatnia w sezonie z tych najważniejszych wyścigów wieloetapowych. Każdy fan kolarstwa musi jednak przyznać, jak ciekawe okazuje się być śledzenie trzech tygodni zmagań na hiszpańskich szosach, ponieważ to wyścig często bardziej interesujący, niż te rozgrywane we Włoszech i Francji. W tym roku nie jest inaczej, a duży wpływ ma na to trasa, która gwarantuje ogromne emocje już w pierwszym tygodniu zmagań, gdy na Giro czy Wielkiej Pętli trwa jeszcze czarowanie i badanie sił, to na Vuelcie już wszyscy odpalają pełen gaz, do czego zachęca trasa.
Tegoroczna edycja imprezy wystartowała z Holandii, co nie spodobało się wszystkim zawodnikom. Profile etapów rozgrywanych w kraju tulipanów skrytykował kończący po tym sezonie sportową karierę, 42-letni Alejandro Valverde. Hiszpanowi nie spodobało się to, jak nudne i łatwe były odcinki numer dwa i trzy. Trudno się z byłym mistrzem świata w tym miejscu nie zgodzić, ale należy zrozumieć pobudki finansowe organizatorów oraz to, że wyścig wystartował z państwa, którego mieszkańcy kochają kolarstwo. Ta sytuacja była analogiczna do tej z tegorocznej edycji Tour de France, ponieważ rozpoczął się on w Danii. W obu przypadkach te gościnne występy były mało ciekawe z sportowego punktu widzenia, ale fantastyczne z uwagi na atmosferę stworzoną prze kibiców w tych bardzo kolarskich krajach. Wcześniej jednak, pierwszego dnia zmagań, zorganizowano jazdę drużynową na czas, czyli konkurencję tak rzadko rozgrywaną w ostatnich latach na imprezach rangi world tour. Uważam jednak, że jest ona potrzebna, wprowadza element odświeżenia, podkreśla tak ważną rolę drużyny w zawodowym peletonie oraz jeszcze bardziej urozmaica wyścig, a w wielkich tourach chodzi właśnie o sprawdzenie wszechstronności zawodników.
W następnych dniach apetyt fanów kolarstwa na dobre ściganie został jednak zaspokojony, ponieważ już w pierwszym tygodniu oglądaliśmy trzy prawdziwie górskie etapy, z finiszami na podjazdach i na każdym z nich faworyci do zwycięstwa w klasyfikacji generalnej ruszyli do akcji, nie czarowali się, postawili na otwarte ściganie, co musiało podobać się obserwatorom. Dodatkowym smaczkiem początku tegorocznej Vuelty były częste roszady na pozycji lidera, ponieważ zawodnik ją zajmujący zmieniał się po każdym z pierwszych sześciu etapów. Było to na pewno coś unikalnego.
Walka o triumf w Madrycie
Oczywistym jest, że trasa może być ciekawa, ale na końcu o emocje muszą zadbać sami kolarze i na razie podczas wyścigu dookoła Hiszpanii, to robią. Wyróżnia się w tej kwestii Remco Evenepoel. Młody Belg zawsze jeździ odważnie, brawurowo, nie oglądając się specjalnie na swych konkurentów i nie inaczej jest tym razem. 22-latek na każdym z dotychczasowych górskich etapów prezentował się wręcz identycznie, wychodził na czoło grupy faworytów, a następnie gubił kolejnych rywali swoim mocnym, równym tempem, które potrafi doskonale utrzymywać, a także kontrolować jako specjalista od "czasówek". Na etapie numer sześć dorównać potrafił mu tylko Enric Mas, na ósmym poza Hiszpanem jeszcze Primoz Roglic, ale wczoraj odjechał już wszystkim. Oglądanie Evenepoela jest czystą przyjemnością, ponieważ lubi on atakować i nie potrzebuje do tego celu najlepszej drużyny. Trzeba uczciwie przyznać, że ekipa Quick - Step Alpha Vinyl prezentuje się powyżej oczekiwań na tle konkurencji, ale nie ma ona w składzie typowych "górali", lecz dzięki świetnej formie swojego lidera i słabości innych teamów na razie daje radę. Należy przy tej okazji podkreślić, że Belg nie jest specjalistą od długich i wymagających wspinaczek, a także nigdy jeszcze nie ukończył żadnego wielkiego touru. W zeszłorocznym Giro d'Italia 22-latek długo plasował się w pierwszej "dziesiątce", ale ostatecznie nie wytrzymał trudów trzytygodniowej rywalizacji i nie ukończył wyścigu. Na dzisiaj nikt nie wie, czy o półtora roku starszy Evenepoel tym razem wytrzyma trudy dwudziestu jeden etapów i będzie mógł triumfować w Madrycie. Moim zdaniem może być o to trudno, ponieważ dla mnie to wciąż kolarz, który jazdy w wielkich tourach się uczy, a poza tym nie jest zwyczajnie przyzwyczajony do tego typu wysiłku zarówno pod względem fizycznym, jak i mentalnym. W dodatku traktuję go jako specjalistę od trochę innego terenu, niż wysokie góry i długie podjazdy. Evenepoelowi moim zdaniem bardzo odpowiadało wczorajsze, niezbyt długie, ale bardzo strome wzniesienie, lecz poważne sprawdziany jeszcze dla niego przyjdą. Belg ma, co prawda w klasyfikacji generalnej ponad minutę przewagi nad Enriciem Masem, którą jutro przy okazji jazdy indywidualnej na czas jeszcze mocno powiększy, ale uważam, że on całego wyścigu nie wygra.
Pozostaje, więc pytanie, kto jak nie Evenepoel. Dla mnie jest ono bardzo trudne, ponieważ brakuje wyraźnego kandydata. Znajdujący się obecnie na trzeciej pozycji w "generalce", faworyt rywalizacji, Primoz Roglic moim zdaniem nie jest w optymalnej dyspozycji po kontuzji odniesionej podczas Tour de France. Słoweniec jest bardzo dobrym specjalistą od jazdy indywidualnej na czas i pewnie straci jutro do Belga kolejne sekundy, ale przy okazji wskoczy też na drugą lokatę. W tej sytuacji, kto wie, czy w Madrycie świętować nie będzie Enric Mas. Hiszpan był już w swoim narodowym tourze dwukrotnie drugi, a teraz wydaje się być gotowym na zwycięstwo. W jego przypadku obawy wzbudza jutrzejszy odcinek, ponieważ 27-latek, to słaby "czasowiec", który na płaskiej, 30-kilometrowej trasie może ponieść duże straty. Będzie miał jednak, gdzie je odrabiać. Tuż za podium plasują się dwaj młodzi reprezentanci gospodarzy Carlos Rodriguez i Juan Ayuso. Dla obu 77. edycja Vuelty jest ich pierwszym kontaktem z wielkimi tourami. Pierwszy z nich ma dwadzieścia jeden lat i niespodziewanie stał się liderem ekipy Ineos Grenadiers na ten wyścig, za to ten drugi we wrześniu skończy dopiero dwadzieścia lat i jest najmłodszym uczestnikiem imprezy. Gdyby, któryś z nich stanął na podium w Madrycie, to będzie można mówić o sensacji, ponieważ postawa obu jest dużą niewiadomą. Ostatnim zawodnikiem w kontekście walki o czerwoną koszulkę, o którym wspomnę jest Simon Yates, czyli zwycięzca hiszpańskiego touru z 2018 roku. Brytyjczyk potrafi dobrze pojechać na czas, więc jutro zapewne zbliży się do podium. Na razie jedzie on dość spokojnie, niczym się nie wyróżnia, lecz cały czas zachowuje szansę na walkę o pełną pulę, choć i w ten typ nie do końca wierzę. Jak widać, wytypowanie zwycięzcy tegorocznej Vuelty było łatwiejsze przed wyścigiem, niż jest teraz. Wtedy większość stawiała na Primoza Roglicia, dzisiaj trudno o tak jednoznacznego kandydata. Ja osobiście postawiłbym chyba na Enrica Masa.
Słabość drużyn i faworytów
Pierwszy tydzień ścigania pokazał już, że żadna z ekip nie zabetonuje tego wyścigu. Fakt ten wiąże się z słabością liderów, ale też poszczególnych teamów. Na razie żaden z nich nie spróbował przeprowadzić jakiegokolwiek ataku na pozycję Remco Evenepoela. Myślę, że w późniejszej fazie imprezy na tego typu akcje mogą zdecydować się takie drużyny, jak: Ineos Grenadiers, UAE Team Emirates czy Movistar, ale na razie młody Belg wraz z swoimi kolegami skutecznie obnaża słabości pomocników poszczególnych ekip. Być może w późniejszej fazie wyścigu członkowie, któregoś z teamów zaczną się lepiej prezentować. Nie wydaje mi się, żeby to stwierdzenie miało dotyczyć Jumbo - Visma. Holenderski zespół wygrał pierwszy etap jazdy drużynowej na czas, lecz nie radzi sobie dobrze w górach. W dodatku jego jedyny prawdziwy specjalista od takiego terenu, poza Rogliciem, czyli Sepp Kuss wycofał się już z wyścigu.
Generalnie już pierwszy tydzień obnażył słabości wielu faworytów do końcowego triumfu. W tym miejscu chciałbym wymienić: Mikela Landę (Bahrain - Victorius), Sergio Higuitę, Jaia Hindley' a, Wilco Keldermana (wszyscy Bora - Hansgrohe), Richarda Carapaza, Pavla Sivakova, Tao Geoghegan Hart' a (wszyscy Ineos Grenadiers) czy Bena O'Connora (AG2R Citroen). Już teraz wiadomo, że wyżej wymienieni zawodnicy na podium klasyfikacji generalnej nie staną, a na pewno mieli takie ambicje na starcie w Utrechcie.
Niespodziewany bohater
Za takiego należy uznać Jaya Vine' a, czyli zwycięzcę dwóch etapów tegorocznej Vuelta a Espana, a także aktualnego lidera klasyfikacji górskiej. Australijczyk od zeszłego roku ściga się w zespole Alpecin - Deceunick, do którego angaż otrzymał dzięki wygraniu Akademii Zwifta w 2020 roku. Projekt ten jest skierowany do amatorów i ma wyławiać talenty poprzez sprawdzanie umiejętności uczestników na trenażerach. Dla 26-latka te hiszpańskie triumfy są pierwszymi w karierze. Patrząc na jego jazdę zastanawiam się, dlaczego od początku nie postanowił walczyć w klasyfikacji generalnej, tylko zbierał minuty, żeby zabrać się do odjazdu. Wielka szkoda, że nie uda się dowiedzieć, gdzie byłby teraz w "generalce" Vine, bo moim zdaniem na pewno w pierwszej "dziesiątce". Przed nim są jednak inne cele, czyli biała koszulka w niebieskie grochy i kolejne zwycięstwa etapowe. Na dzisiaj nie zanosi się, aby ktokolwiek miałby mu zagrozić w walce o tytuł króla gór, a powinien też zgarnąć jeszcze jakiś etap. Jay Vine może stać się inspiracją dla innych młodych, utalentowanych kolarzy amatorów, żeby próbować swych sił, chociażby w Akademii Zwifta, bo poprzez tę ścieżkę też można zajść bardzo daleko.
Zielona koszulka
Rywalizację o ten trykot stoczą Sam Bennett i Mads Pedersen, a na razie przewodzi w niej Duńczyk, mający pięć oczek zapasu nad Irlandczykiem. Kolarz ekipy Bora - Hangrohe jest ewidentnie najszybszym zawodnikiem w czerwonej karawanie, co potwierdził, odnosząc dwa triumfy na płaskich odcinkach w Holandii. Na typowo sprinterskich końcówkach Pedersen nie ma z nim żadnych szans. Kolarz zespołu Trek - Segafredo będzie starał się walczyć o punkty na trudniejszych końcówkach, czy też zabierając się w ucieczki na górskich etapach, trochę w stylu starego, dobrego Petera Sagana z Tour de France. Ten plan Pedersen zaczął realizować już w sobotę, gdy przetrwał kilka podjazdów w ucieczce, a następnie zdobył komplet oczek na lotnej premii. Tego typu akcji w jego wykonaniu należy spodziewać się więcej. Za to Bennett będzie starał się zbierać punkty na sprinterskich końcówkach. Organizatorzy na trasie zaplanowali jeszcze cztery odcinki, określane przez nich jako płaskie. Sam jestem ciekaw, która taktyka okaże się bardziej skuteczna. Myślę jednak, że Irlandczyk będzie musiał być po prostu bezbłędny podczas finiszów z peletonu, a jego drużyna będzie musiała wziąć na siebie główny ciężar pogoni za ucieczkami na typowo płaskich etapach. Ekipie Trek - Segafredo likwidowanie takich akcji może nie być na rękę.
Covid - 19 nadal straszy
Do 77. edycji Vuelta a Espana powinno przystąpić 184 kolarzy, lecz ostatecznie w Utrechcie na starcie jazdy drużynowej na czas pojawiło się ich 182, ponieważ zabrakło Nairo Quintany z powodu zamieszania dopingowego z jego udziałem oraz Manuela Penalvera Aniorte, którego z rywalizacji wyeliminował pozytywny wynik testu na obecność wirusa covid -19. Niestety wycofania z tego powodu nie skończyły się tylko na Hiszpanie z Burgos - BH. Koronawirus wyeliminował już z wyścigu łącznie dziesięciu zawodników, a niektórzy wycofali się również z uwagi na infekcje niepotwierdzone dodatnim wynikiem testu. Już tegoroczny Tour de France pokazał, że problem zachorowań na covid - 19 w peletonie nadal istnieje, co tylko potwierdza Vuelta a Espana. Kolarstwo stało się praktycznie jedyną dyscypliną sportu, w której pozostaje tak dużo zakażeń. Ciekawe, czy ma to związek z poziomem wyszczepienia członków kolarskiej karawany, czy być może z tym, że w innych sportach zrezygnowano z wykonywania regularnych testów w tym kierunku.
Polacy
W tegorocznej edycji wyścigu dookoła Hiszpanii Polska ma dwóch przedstawicieli, są to: Łukasz Owsian i Kamil Małecki. Pierwszy z nich jest moim zdaniem w gorszej formie, niż podczas Tour de France i zajmuje 116. pozycję w klasyfikacji generalnej. Trudno powiedzieć coś więcej o jego jeździe, ponieważ w telewizji w ogóle jej nie widać. Miejmy nadzieję, że na jakimś pagórkowatym etapie zobaczymy kolarza grupy Arkea Samsic w akcji, ale nie wydaje się on być w wystarczającej dyspozycji, aby walczyć o etapowy triumf. Drugi z biało - czerwonych próbował swych sił w ucieczce na piątym odcinku. Odjazd ten, co prawda dojechał do mety, ale już bez Polaka, który odpadł z niego jako pierwszy. Brawa należą się 26-latkowi za dużą ambicję z jaką jeździ w ostatnich tygodniach, ale obawiam się, że po tym sezonie opuści on poziom world touru. Niestety, ale sportowo Polak się nie broni. Powodem jego słabej dyspozycji jest wypadek z końcówki 2020 roku w wyniku, którego Małecki doznał złamania miednicy. Szacunek należy mu się za to, że wrócił do zawodowego sportu i ambitnie walczy o nowy kontrakt. Na pewno kolarza ekipy Lotto - Soudal w akcji, na którymś z etapów jeszcze zobaczymy, ale trudno wieszczyć mu jakikolwiek sukces.