Najciekawsze płyty 2022 roku – ŚWIAT [RANKING]
- Data publikacji: 30.12.2022, 23:45
Mijający rok obfitował w wiele ekscytujących premier płytowych. Jednak obok tych najgłośniejszych albumów, takich jak najnowsze krążki Beyoncé, Taylor Swift czy Harry’ego Stylesa, pojawiło się na świecie wiele płyt, które być może nie podbiły list przebojów, ale bez wątpienia zdobyły niejedno muzyczne serce i zasługują na podobną uwagę. Śladem ubiegłorocznego rankingu również i w tym roku chcemy przybliżyć najciekawsze – naszym zdaniem – premiery płytowe 2022 roku. Zuzanna Ptaszyńska i Jakub Banaszewski wybrali subiektywne zestawienie najciekawszych albumów ze świata, które z pewnością zasługują, by zagościć w Waszych słuchawkach.
Zuzanna Ptaszyńska
Michael Giacchino – The Batman Official Soundtrack
W tym roku moje serce skradła przede wszystkim ścieżka dźwiękowa do najnowszego Batmana w reżyserii Matta Reevesa, który, m.in. dzięki fantastycznej muzyce, zajmuje pierwsze miejsce na liście moich ulubionych filmów 2022 roku. Umieszczanie soundtracku w muzycznym podsumowaniu roku wydaje się dość nieoczywiste, ja jednak uważam, że ta płyta jest nie tylko tłem obrazu, ale i organizmem żyjącym własnym życiem. Jest niesamowitym, pełnoprawnym elementem filmu w trakcie seansu, doskonałym narzędziem do rozmyślania o Batmanie już po jego obejrzeniu, a także – gdy nie widziało się filmu – doskonałą bazą do roztoczenia swoich własnych obrazów, które nasuwają się podczas słuchania tej ścieżki dźwiękowej. Jest ona w tym sensie więc wyjątkowo plastyczna, a ponadto po prostu piękna. Jest stały motyw, który nadaje klimat i punkt odniesienia większości z utworów, każdy jest jednak unikalny i niesie inne przesłanie, jednocześnie idealnie pełniąc rolę elementu większej układanki. Nie wiem czy kiedykolwiek aż tak bardzo kibicowałam kompozytorowi, aby dostał Oscara za swoją pracę, i to nie tylko za stworzenie fantastycznej muzyki, ale i ujęcie w niej klimatu tak charakterystycznego filmu o tak dopracowanej konwencji, konsekwentnego w swojej szacie. Dzięki temu Michael Giacchino stał się pełnoprawnym twórcą tego filmu obok reżysera i jeżeli nie zostanie doceniony najważniejszym laurem w sezonie nagród filmowych, będzie to ogromna krzywda.
Bo Burnham – The Inside Outtakes
W zeszłym roku w analogicznym rankingu umieściłam soundtrack do comedy specialu Bo Burnhama, Inside, w tym roku ten niezwykły twórca podzielił się zestawem odrzutów ze skrzętnie złożonego tragikomicznego concept albumu. The Inside Outtakes nie oceniam tak wysoko jak podstawową wersję albumu, ale wcale nie było takiego założenia, w końcu sam autor wyselekcjonował utwory, które stworzyły ikoniczny już krążek ilustrujący film pod tym samym tytułem (choć to album zdecydowanie żyjący własnym życiem, jeszcze bardziej niż wyżej przywołany soundtrack Batmana), zaś Outtakes z definicji nie mogło być równie spójne, brakuje konkretnej historii, narracji. Nie brakuje tu jednak fantastycznych bangerów, np. 1985, który jest dla mnie swoistym odpowiednikiem niedoścignionego Problematic z pierwszego albumu, choć zdaje się, że odpowiedzią na ten utwór – z racji tonacji – ma być na tym albumie The Future. Przyjemnym zaskoczeniem było odkrycie, że duet Bezos I i Bezos II to tak naprawdę kwartet, choć mam nadzieję, że są gdzieś jakieś outtakes od Outtakes i znalazłaby się piąta i szósta część tego nietypowego hołdu dla prezesa Amazona.
Fantastic Negrito – White Jesus Black Problems
Czasami niedogodności technologiczne sprzyjają poznaniu czegoś interesującego. Podczas jednego z wakacyjnych wyjazdów miałam na tyle słabe połączenie z internetem, że nie byłam w stanie pobrać ze Spotify innego albumu niż już zapisany krążek Fantastic Negrito. W konsekwencji dni umilała mi ta niesamowita płyta, którą, chcąc nie chcąc, katowałam nieustannie, dzięki czemu wgryzła się we mnie głęboko. Nie ma dla mnie dobrego albumu bez porządnej warstwy rytmicznej, w której każdy z użytych instrumentów wybrzmiewa w równie istotnym co pozostałe celu. W przypadku White Jesus Black Problems problem w tym aspekcie absolutnie nie istnieje. Fantastyczne melodie, motywy i solówki okrasza niesamowity głos Xaviera (bo tak naprawdę ma na imię Fantastic Negrito), który jest równie dojrzały, co młody. Nie byłam wcześniej zaznajomiona z jego twórczością, dlatego przeżyłam niemałe zdziwienie, kiedy odkryłam, że jest to 54-letni muzyk, a nie jakiś młodziak, którego jeszcze rozpiera energia i któremu głos na razie nie odmawia posłuszeństwa. Rewelacyjna płyta, która niestety przeszła bez echa.
alt-J – The Dream
Krążek ten to dla mnie pełnokrwisty powrót alt-J, jednego z najciekawszych zespołów XXI wieku, co więcej – okraszony jednym z najlepszych wprowadzeń do albumu, jakie słyszałam. Bane zdecydował już o tym, jak wysoko będę oceniać The Dream. Uwielbiam takie eklektyczne utwory, a ten jest gruntownie przemyślany i z pewnością nieprzekombinowany, zaś dodatkową przyjemność sprawia wyraźny wpływ zespołu Queen, grupy, która z eklektyzmu i zdrowej pompatyczności uczyniła swój znak rozpoznawczy i postawiła w tej sferze nieosiągalną dla innych poprzeczkę. alt-J, też przecież brytyjski zespół, dzielnie odrabia lekcje z różnorodności i zaskakiwania słuchacza tym, co czeka go za kolejnym zakrętem. To, co zasługuje na osobne odnotowanie, to rewelacyjna oprawa basowa, z której jakości ta grupa od zawsze słynie. Być może brakuje tu bangera pokroju Left Hand Free z 2014 roku, który byłby punktem kulminacyjnym albumu, ale rozwiązania przyjęte w ramach The Dream absolutnie nie są dla mnie rozczarowujące.
Calexito – El Mirador
Wśród płyt, które w tym roku szczególnie doceniłam, znajdują się m.in. krążki FKA twigs i AURORY, jednak zdecydowałam się umieścić w tym podsumowaniu album, który nie zdobył nawet 1/4 ich rozgłosu, i puścić w świat polecajkę odnoszącą się do bardzo unikalnych rytmów. Znawca muzyki latino ze mnie żaden, tym bardziej więc byłam zachwycona odkryciem albumu Calexito, który zredefiniował dla mnie muzykę americana, bo, jak się okazało, nie jest to zespół meksykański. Płyta jednak pochodzi z pogranicza cumbii, tejano i mariachi, jest to krążek wyjątkowo klimatyczny, łączący ciepłe elementy taneczne z dużo bardziej posępnymi. Album zdecydowanie warty nadrobienia, jeśli ktoś patrzy na muzykę w typie latynoskim przez pryzmat klisz.
Jakub Banaszewski
Fontaines D.C. – Skinty Fia
Postpunkowa sensacja gitarowej sceny ostatnich lat Fontaines D.C. na swoim najnowszym krążku Skinty Fia mierzy się z mitem trzeciej płyty i wychodzi z tego pojedynku zwycięską ręką, wygrywając w pełni na własnych warunkach. O ile pierwsze dwie płyty zespołu były gorącą i ekscytującą bombą gitarowej wrażliwości debiutujących na scenie młodzików, to trzeci album jest już w pełni dojrzałym dziełem muzyków aspirujących do miana mistrzów gatunku. Buntowniczy nerw zastąpiło doświadczenie i precyzja, a gitarową rozróbę instrumentalne wyrachowanie i wyczucie najdelikatniejszych emocji. Najnowsza płyta Fontaines D.C. to także pierwsza tak odważna i dojrzała próba zmierzenia się z dręczącym sumieniem i traumami trapiącymi tych młodych Irlandczyków, którzy wciąż szukają swego miejsca w wielkim rockowym świecie. Do wszechobecnego i podlanego nostalgią gitarowego rozedrgania, muzycy dorzucili tym razem jeszcze nutkę trzeźwego pragmatyzmu, który objawia się zwłaszcza tam, gdzie muzycy Fontaines D.C. pochylają się mocniej na kondycją swojej ojczyzny. Nie burzy to jednak wydźwięku całości, bo nieodłączny mroczny klimat i zblazowane teksty wyśpiewywane z pozorną obojętnością przez wokalistę i lidera grupy Griana Chattena wciąż pozostają domeną twórczości Irlandczyków. Miałem niewątpliwą przyjemność dwukrotnie podziwiać w tym roku zespół ogrywający na scenach letnich festiwali materiał ze Skinty Fia. To zdecydowanie jest ich czas i wraz z najnowszą płytą muzycy Fontaines D.C. udowadniają, że śmiało mogą pretendować do miana najlepszego rockowego zespołu naszych czasów.
Father John Misty – Chloë and The Next 20th Century
Jeśli można wyobrazić sobie najbardziej niepasującą, niemodną i nieprzystającą do pędzącej na złamanie karku teraźniejszości muzykę, która wymyka się wszelkim przyjętym ramom, to jest nią z pewnością najnowsza płyta amerykańskiego wokalisty, tekściarza i muzycznego kuglarza Josha Tillmana, znanego pod pseudonimem Father John Misty. Chloë and The Next 20th Century jest kolejną udaną sztuczką na koncie tego nieprzeciętnego artysty. Tillman na swoim piątym albumie solowym puszcza wodze twórczej fantazji jeszcze głębiej niż kiedykolwiek, zapuszczając się w najróżniejsze muzyczne rejony, które jakimś cudem – spinają się w spójną i przemyślaną całość. Czego tu nie ma – brzmienie płyty zahacza o akustyczne country, americanę, rozimprowizowany jazz, powojenną muzykę filmową czy big-bandową melancholię. Wszystkie te elementy i wpływy obecne były w dotychczasowym dorobku Tillmana, jednak nigdy nie wybrzmiały one z taką siłą i lekkością. To muzyka należąca do przeszłości, która smakuje wybornie tu i teraz. Jeśli dorzucimy do tego nietuzinkowe teksty, do których Father John Misty zdążył już przyzwyczaić swoją wierną publikę, otrzymujemy jedyną w swoim rodzaju wysmakowaną muzyczną ucztę. Na takie twórcze sztuczki z przyjemnością zawsze daję się złapać.
Sharon Van Etten – We’ve Been Going About This All Wrong
Szósty album Sharon Van Etten – amerykańskiej pieśniarki obdarzonej wyjątkowym głosem i muzycznym instynktem – jest cichym i niepozornym faworytem muzycznego podsumowania 2022 roku. Nie jest to jej najlepsza i najbardziej reprezentatywna płyta; krążek przeszedł też również w tym roku bez większego echa, ustępując miejsca w rankingach donioślejszym premierom, nawet w obrębie gatunku. We’ve Been Going About This All Wrong jest jednak wyjątkową pozycją w dyskografii Van Etten, bo w tych dziesięciu kompozycjach i niespełna 40 minutach muzyki, artystka zamknęła wspomnienie nieodległych czasów trwogi, niepewności i obawy o lepsze jutro. Sharon wyśpiewuje jednak te zawarte w osobistych tekstach emocje z największą do tej pory liryczną pewnością siebie i wokalną mocą. A wymagająca skupienia, niespieszna muzyka pięknie spełnia się tu zarówno jako majaczące w oddali tło, ale i pierwszoplanowa uczta najwyższej próby. Przestrzenne i epickie brzmienie spotyka tu akustyczną delikatność i ulotną melancholię, a poruszający wokal Van Etten spina całość w zamkniętą i przemyślaną historię. We’ve Been Going About This All Wrong to płyta pewnej siebie, dojrzałej kobiety, matki i artystki. Jednej z najważniejszych alternatywnych artystek swojego pokolenia.
Wet Leg – Wet Leg
Wbrew opiniom wielu, muzyka gitarowa w 2022 roku wciąż ma się dobrze. I choć w twórczość wielu czołowych wykonawców wkradły się echa zachowawczej monotonii, nadzieję przynoszą obiecujący debiutanci. Tacy jak pochodzący z Isle of Wight – kolebki jednego z największych brytyjskich festiwali – żeński duet Wet Leg, który zasłużenie zbiera obecnie laury w świecie gitarowej alternatywy. Ich odświeżające spojrzenie na utarty schemat indie rockowych refrenów zaowocował wyjątkową mieszanką śmiałych i pewnych siebie tekstów oraz brzmienia, które lawiruje na granicy surowego garażowego grania i porywających melodii spod znaku przebojowej alternatywy, podkręconych w rytmie popularnych w ostatnim czasie wpływów nowej fali. Nim ukazała się ich debiutancka płyta, Rhian Teasdale i Hester Chambers przebojem wdarły się na sceny najlepszych rockowych festiwali, a promujący album utwór Chaise Lounge stał się viralem, podbijając platformy streamingowe. Dziś, po wydaniu jednego z najlepszych debiutów tego roku, członkinie Wet Leg nominowane są do pięciu nagród Grammy i w pełni zasłużenie wymieniane są wśród najbardziej obiecujących zespołów rozpędzających się lat dwudziestych.
Tamino – Sahar
26-letni belgijski wokalista egipskiego pochodzenia, Tamino, po udanym debiucie studyjnym z 2018 roku powraca z kolejną dawką muzycznej nostalgii. Tym razem nie tylko rozwija sprawdzoną na pierwszej płycie formułę delikatnych, akustycznych melodii podanych w niezwykle emocjonalnym tonie, ale wyrusza w nowe, jeszcze bogatsze rejony swojej artystycznej duszy. Materiał zgromadzony na Sahar jest niczym muzyczna podróż przez bezkresną pustynię twórczej wrażliwości. To mocno jesienne, do bólu melancholijne granie, które porusza siłą przekazu i czarującym wokalem Tamino. Niepewność miesza się tu z pozorną nieśmiałością, przebitą mocą głosu młodego artysty, a klimatyczna muzyka, zdradzająca też wpływy orientalne, śmiało zaznacza korzenie autora. W większości akustyczne i delikatne granie sprowadzone do wybijających się na pierwszy plan poruszających tekstów wyśpiewywanych na tle gitary i pianina, porywa bogatą głębią i niewyczerpanym strumieniem poruszających melodii. Tamino jawi się na swojej drugiej płycie jako godny naśladowca mistrzów delikatnej melancholii spod znaku Jeffa Buckleya czy Damiena Rice'a. Nadaje jednak swym kompozycjom w pełni autorski i wyjątkowy sznyt, co przesądza o sile utworów zgromadzonych na tym krążku. A Fascination jest jednym z najlepszych i najpiękniejszych utworów mijającego roku. Ulotnym hymnem złamanego serca, który, podobnie jak cały album, jest niczym kojący plaster rozgrzebujący i leczący najgłębsze rany. Podawać ostrożnie, uwaga – wciąga.