„Civil War”. O kliszach bez klisz w podróży do jądra ciemności [RECENZJA]
A24/materiały prasowe

„Civil War”. O kliszach bez klisz w podróży do jądra ciemności [RECENZJA]

  • Dodał: Zuzanna Ptaszyńska
  • Data publikacji: 14.04.2024, 01:40

Nowy film Alexa Garlanda jawi się do pewnego stopnia jako uwspółcześniona wersja Czasu apokalipsy zrealizowana z – dosłownie – reporterskim sznytem. Widzowie, którzy obawiają się typowego kina katastroficznego, mogą odetchnąć z ulgą, ponieważ Civil War to przede wszystkim wiwisekcja człowieczeństwa, biernego udziału w tragedii i... wypalenia zawodowego.

 

Zwiastun Civil War może sugerować, że będziemy śledzić czwórkę bohaterów uwikłanych w nową amerykańską wojnę domową, którzy najpewniej spróbują powstrzymać bieg wydarzeń. Sporą niespodzianką może być więc wybranie wątku fotoreporterskiego jako przewodniego. I choć w tytule recenzji zadeklarowałam, że film jest wolny od ogranych banałów, muszę zauważyć, że balansuje na ich bezpiecznej granicy – szczególnie na wyobraźnię działa zestawienie wystrzału z karabinu z wystrzałem z obiektywu. 

 

Z jakim konfliktem mamy do czynienia? Przede wszystkim wojną tak realną, jak i nierealną. Nie mamy komu w niej kibicować i wcale nie musimy tego robić. Fani Parks and Recreation mogą odnotować, że Ameryka upada, kiedy Ron Swanson zostaje prezydentem. Ale samego Nicka Offermana jest tu bardzo mało, a i nie musimy poświęcać czasu ekranowego wyjaśnianiu tła konfliktu. Po pierwsze, film nie ma wcale dotyczyć zgłębiania sytuacji politycznej, a sojusze są na tyle egzotyczne (choćby Kalifornii z Teksasem), że trudno przełożyć je na realistyczny grunt. Po drugie jednak, wizja rozdartych metaforycznie i/lub fizycznie Stanów Zjednoczonych jest na tyle żywa, że każdy jest w stanie sobie dopowiedzieć, czego może dotyczyć zwarcie. Jednocześnie linii podziału jest tak wiele, że w realistycznym świecie również nie musiałoby chodzić o nic konkretnego. Jak wybrzmiewa w jednej z dwóch rewelacyjnych scen mających ukazać absurd tego starcia: my strzelamy do tamtych, bo tamci strzelają do nas. Po trzecie wreszcie – chodzi oczywiście o podkreślenie bezsensu wojny jako kategorii społecznej, skupienie się na ludzkiej bezwzględności, nienawiści i mechanizmach wyparcia, nie zaś na upolitycznieniu tej produkcji.

 

Śledzeni przez nas: dwie fotoreporterki, reporter i dziennikarz-felietonista to ucieleśnienia określonych postaw, a scenariusz nie oferuje nam zaskoczeń fabularnych na poziomie postaci, zresztą, podobnie jak kontekstów politycznych, ich również nie potrzebujemy. Dojrzała i podniszczona przez traumatyczną karierę bohaterka Kirsten Dunst, zlękniona, ale zdeterminowana żółtodzióbka grana przez Cailee Spaeny czy napędzająca się wojenną adrenaliną postać Wagnera Moury tworzą taflę, w której odbijają się najważniejsze dylematy etyki dziennikarskiej: bierne przyglądanie się tragedii, granica między jej dokumentowaniem a szukaniem bodźców, a wręcz… nightcrawlerowe prowokowanie i polowanie na sytuacje, które dadzą najlepsze ujęcie. Jest to jednocześnie jeden z najlepszych filmów o wypaleniu zawodowym, a pękająca kamienność naznaczonej przez wojenne traumy fotoreporterki jest wprost proporcjonalna do rosnącego zapału nieopierzonej debiutantki marzącej o pójściu w ślady idolki dokumentującej największe tragedie współczesnych konfliktów. Mocno więc wybrzmiewają pytania, do jakiego stopnia nieinwazyjny jest reporter, jakimi pobudkami może się kierować i jaki ślad w jego psychice może pozostawiać fakt, że nie zainterweniował w bieg wydarzeń w sposób, który zapewniłby mu zdany egzamin z przyzwoitości. I w jaki sposób odreagowuje i próbuje identyfikować skrawki utraconej rzeczywistości. Tu świetnie sprawdza się kontrast tego, co widzimy, z muzyką, którą słyszymy – wręcz wietnamizowaną, tylko pozornie niepasującą do tego, co się dzieje.

 

Alex Garland przyzwyczaił nas do rasowego science fiction, tymczasem tu najbardziej ekstraordynaryjna jest… fizyczna bliskość fotoreporterów do pierwszej linii frontu. Paradoksalnie jedynym nierealnym elementem filmu de facto katastroficznego jest to, że żaden żołnierz nie widzi nic dziwnego w tym, że fotograf dosłownie trzyma go za mundur, kiedy ten próbuje wykonać wymagająca ciszy i precyzji operację, jak i uczestniczy w regularnej nawalance z karabinów maszynowych. Twórca ten zawsze jednak zaopatruje swoje dzieła w duże pokłady filozofii nauki czy techniki. Tym razem padło na filozofię fotografii i związane z nią zatrzymywanie czasu. Film zresztą jest zwieńczony w sposób porównywalny z ciachnięciem noża, a my nie mamy czasu na refleksję… podobnie jak skotłowani w tyglu wydarzeń fotoreporterzy. Dzięki kolejnym klatkom doświadczamy zaś mistrzowskiej gry dźwiękiem i ciszą, a brak momentu na oddech między kolejnym strzałem migawki niebezpiecznie zmusza nas do refleksji, że nie tylko przed oddaniem strzału z broni należy uspokoić oddech i zachować statyczną pozycję.

Zuzanna Ptaszyńska

Doktorantka Uniwersytetu Warszawskiego (nauki o polityce i administracji - stosunki międzynarodowe) zamiłowana w historii popkultury i wszystkim, co brytyjskie.