Analiza: spotkanie z prezydentem USA jest głównym celem Kim Dzong Una

  • Data publikacji: 07.06.2018, 11:45

Na spotkanie z Prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki czekali już dziadek i ojciec obecnego przywódcy Korei Północnej - Kim Ir Sen i Kim Dzong Il, jednak obojgu wymykało się ono spod kontroli w fazie planowania i ostatecznie nigdy nie zdołali tego osiągnąć. Teraz młody przywódca Korei Północnej Kim Dzong Un wygląda, jakby chciał spełnić wieloletnie marzenie swojej rodziny, rządzącej dynastycznie w tym niewielkim państwie na Półwyspie Koreańskim, spotykając się twarzą w twarz Prezydentem USA Donaldem Trumpem.

 

Amerykanie i Koreańczycy z Północy obecnie (7 czerwca) oficjalnie podali szczegóły szczytu między Kimem a Donaldem Trumpem, który ma się odbyć o godz. 9.00 czasu lokalnego w dniu 12 czerwca w Singapurze, w Capella Hotel na wyspie Sentosa. Już w trakcie negocjacji toczono debaty nad rodzajami koncesji i gwarancji, jakie Korea Północna mogłaby uzyskać od Stanów Zjednoczonych w zamian za denuklearyzację, która jest, jak utrzymują obie strony, głównym celem spotkania. Kluczowe jest w tej sytuacji to, jak daleko idącej kontroli  może się poddać Pjongjang, rezygnując z programu nuklearnego.

 

Rozważając, jak daleko w denuklearyzacji może posunąć się KRLD, trzeba mieć jednak na uwadze, że w momencie, kiedy Trump spotka się w jednym pokoju z Kimem, Korea Północna już osiągnie swoje największe zwycięstwo - rozmowy na najwyższym szczycie. "Szczyt z prezydentem USA jest czymś do czego aspiruje wiele krajów. Dla Korei Północnej, dla niewielkiego państwa, które faktycznie wciąż jest w stanie wojny ze Stanami Zjednoczonymi, spotkanie z prezydentem USA to wielka sprawa" - stwierdził w wywiadzie dla CNN Jean H. Lee, ekspert do spraw Korei Północnej w amerykańskim Centrum Naukowym im. Woodrowa Wilsona. Niewątpliwie ojciec i dziadek Kima byliby "niesamowicie dumni" z faktu, że ich potomek wprowadza Koreę Północną do grona państw liczących się na scenie światowej, dodał Lee.

 

Jako pierwszy i najważniejszy cel Kima należy rozpatrywać kwestię, za którą można uznać prestiż międzynarodowy. Kim Dzong Un podąża swoimi ostatnimi działaniami w kierunku umocnienia pozycji Korei Północnej na arenie międzynarodowej i oficjalnego uznania jego państwa przez światowe mocarstwo, jakim są Stany Zjednoczone, poprzez spotkanie głów obu państw jako - zgodnie z prawem międzynarodowym - sobie równych.

 

Ojciec i dziadek Kim Dzong Una mieliby powody do zadowolenia z prowadzonej przez niego polityki

Ojciec i dziadek Kim Dzong Una mieliby powody do zadowolenia z prowadzonej przez niego polityki.

 

Pozory szacunku

 

Jeszcze zaledwie pięć miesięcy temu Korea Północna była zupełnie odizolowana, ONZ nakładało na nią, za kolejnymi wnioskami USA, coraz większe sankcje międzynarodowe, a po zabójstwie starszego, przyrodniego brata Kima, Kim Dzong Nama, w 2017 roku traciła kolejnych i tak niezbyt licznych "przyjaciół dyplomatycznych" na arenie międzynarodowej. Jednak spotkanie z Prezydentem USA dałoby władzom w Pjongjangu "nowe warunki szacunku". "Spotkanie na najwyższym szczycie zmieni wiele rzeczy. Akceptacja, że Korea Północna nie jest już państwem wpisującym się w określenie "osi zła", terminu wprowadzonego przez byłego Prezydenta Georgea W. Busha do określenia państw, które prowadzą agresywną politykę zagraniczną, przy jednoczesnym spotkaniu obu przywódców, sprawi, że Kim Dzong Un zostanie wprowadzony do grona przywódców liczących się państw" - wyjaśnił w jednym z wywiadów Jim Hare, były brytyjski minister spraw zagranicznych.

 

Wcześniej zarówno dziadek obecnego przywódcy - Kim Ir Sen, jak i jego ojciec Kim Dzong Il starali się o spotkanie na szczycie, jednak za każdym razem na przeszkodzie stawały brak porozumienia we wzajemnych rozmowach lub, tak jak w roku 1994, śmierć przywódcy Korei Północnej. Przodkom Kim Dzong Una udało się spotkać jedynie z byłymi prezydentami - były już wtedy prezydent Jimmy Carter spotkał się z Kim Ir Senem w 1994 roku, tuż przed śmiercią Kima, a Bill Clinton, również już jako były prezydent, poznał Kim Dzong Ila w 2009 roku, niedługo po tym jak opuścił urząd. Clinton był później bliski ponownego spotkania z Kim Dzong Ilem jeszcze w 2010 roku. Ostatecznie jednak postanowił odrzucić zaproszenie na spotkanie z ówczesnym przywódcą Korei Północnej, po tym, jak uznał, że Kimowi nie można ufać. Wtedy zamiast osobistej wizyty Clinton wysłał do Pjongjangu swojego sekretarza stanu Madeleine Albright. Albright wypowiedziała się na temat planowanego czerwcowego spotkania entuzjastycznie. Była sekretarz stanu stwierdziła, że podchodzi do tego wydarzenia jako do dyplomatycznego zwycięstwa, które wskazuje, że "administracja Trumpa idzie tym razem naprzód".

 

Spotkanie Kim Dzong Ila z Madeleine Albright.

Umocnić swoje panowanie


Potwierdzenie uznania międzynarodowego nie będzie jedynym zyskiem, jaki widzi w szczycie Korea Północna. Istnieje wiele innych potencjalnych korzyści z perspektywy Korei Północnej, z czego dla Kima najistotniejszą wydaje się być przede wszystkim kwestia bezpieczeństwa i przetrwania systemu. Korea Północna od 1950 roku jest wciąż oficjalnie w stanie wojny z Koreą Południową i Stanami Zjednoczonymi. W 1953 roku podpisano jedynie zwieszenie broni, które nie gwarantuje stałego pokoju, o czym można było się przekonać na przestrzeni lat, kiedy co jakiś czas wybuchały incydenty i potyczki zbrojne miedzy obiema Koreami. Pjongjang uważa to ostatnie za największe zagrożenie dla swojego rządu, jednak ma świadomość, że jakikolwiek traktat pokojowy z Seulem i korzyści, jakie mógłby przynieść wymagałyby aprobaty USA, poprzez sojuszniczy traktat, jaki łączy Seul i Waszyngton.

 

W Korei Północnej istnieje silne przekonanie, że gdyby tylko Stany Zjednoczone powstrzymały swoją wrogość i zakończyły wojnę, Korea Północna byłaby bezpieczna, a w sprawy międzykoreańskie nikt by się już nie wtrącał. Nie chodzi tu wyłącznie o zapewnienie o pokoju ze strony USA. W przypadku podpisania traktatu pokojowego kończącego wojnę na Półwyspie Koreańskim zniknęłyby wszystkie oficjalne przyczyny, dla których armia Stanów Zjednoczonych stacjonuje w Korei Południowej. Tym samym sojusz amerykańsko-południowokoreański straciłby sens istnienia. Już obecnie presja ze strony społeczeństwa Korei Południowej odnośnie utrzymywania ogromnej ilości wojsk USA w tym państwie jest wysoka, więc należy się spodziewać, że w przypadku pokoju sojusz ten zostałby unieważniony, przynajmniej w kwestii stacjonowania US Army na południe od 38 równoleżnika. Taka sytuacja byłaby niewątpliwie pożądana przez Pjongjang i sankcjonowałaby pokój między Koreami, a tym samym zapewniała spokojne funkcjonowanie reżimu w Pjongjangu.

 

Gama korzyści dla Korei Północnej jest duża

 

Inną ważna korzyścią, jaką starają się ugrać władze Korei Północnej podczas szczytu z Trumpem, jest niewątpliwie zniesienie surowych sankcji nałożonych na reżim przez Organizację Narodów Zjednoczonych, w odpowiedzi na wieloletnie testy nuklearne i rakietowe.  Sankcje poważnie odbiły się na gospodarce KRLD i zmniejszyły źródła dochodów Pjongjangu, w szczególności jego zdolność do eksportu surowców i zakupu ropy naftowej, tak potrzebnej do funkcjonowania fabryk i zakładów produkcyjnych, a której pokrycie zapotrzebowania w skutek sankcji spadło do 10-15%.

 

Uzyskanie przerwy w sankcjach lub zapewnienie bezpieczeństwa ze strony Stanów Zjednoczonych byłoby wielkim zwycięstwem Kima. Przywódca Korei Północnej zdecydowanie może bardzo dużo zyskać dla swojego reżimu podczas spotkania 12 czerwca z Donaldem Trumpem w Singapurze. Stała niestabilność i dynamika rozwoju reżimu północnokoreańskiego mogłaby zostać w ten sposób ugruntowana, a Kim Dzong Un może zostać przywódcą, który stworzy bazę dla funkcjonowania swojego reżimu w warunkach międzynarodowych, na podstawie której mógłby rządzić państwem przez kolejne dziesięciolecia.