"Outcast", tom 6 [RECENZJA]
- Dodał: Maciej Baraniak
- Data publikacji: 04.03.2022, 14:08
Po wielu miesiącach, a właściwie latach oczekiwań, Robert Kirkman skończył swoją historię o opętaniu, demonach i dziwnym świetle (tym razem o dziwo, to nie Stephen King pisze o dzikich światłach). Czas więc podsumować, jak wypadł ten finał i stwierdzić, czy jest to seria warta sprawdzenia.
Outcast opowiada historię Kyle'a Barnesa, mężczyzny, który w dzieciństwie był świadkiem, jak jego matkę opętał demon, a on jakimś cudem wypędził go z ciała rodzicielki. Po latach przybywa do niego pewien Pastor, tłumaczący mu, iż akt owego egzorcyzmu nie był przypadkiem, a sam bohater jest swego rodzaju wybrańcem. Tym samym weźmie udział w pewnym odwiecznym konflikcie walki dobra ze złem, a celem, poza zemstą za stracone dzieciństwo, jest odzyskanie żony i córki oraz zapewnienie im bezpieczeństwa.
Seria ta przeszła spore zmiany na przełomie kolejnych tomów, których ja osobiście nie byłem zbytnim fanem. Z początku była to skromna, mroczna opowieść o człowieku, który zostaje zmuszony do walki z demonami, mimo że nie ma pojęcia jak z nimi walczyć. Z czasem jednak, nasz bohater zaczynał wszystko rozumieć, a po jakimś czasie zyskał nowe, specjalne zdolności, które znacznie ułatwiły walki. Tym samym, opowieść została odarta z tego mroku, ale też poziom trudności stał się o wiele niższy i trzeba było sztucznie podbijać stawkę, poprzez dodawanie coraz większej ilości wrogów.
I niestety wpłynęło to negatywnie na jakość całej historii. Skromna, kameralna opowieść zmieniła się w rozbuchane widowisko, gdzie pojawienie się jednego demona to mały pryszcz, który można wycisnąć bez większego wysiłku, a dopiero grono kilkudziesięciu przeciwników stanowi jakiekolwiek wyzwanie. W parze z tym szło także rozwiązanie wielu tajemnic, które choć były świetnie podbudowane, to widok ich rozwiązań był przynajmniej rozczarowujący.
Wobec tego, do owego finału (bo takowym jest szósty tom), podchodziłem ze sporym dystansem i właściwie stało się dokładnie to co przewidywałem. Otóż moja klimatyczna i skromna opowieść umarła już dawno, bez zamiaru powrotu, ale jeśli komuś spodobała się ta zmiana tempa i polubił wzniosłą walkę z zastępami demonów, to ten tom dostarcza mu tego w ilości podwójnej. I muszę przyznać, że po zaakceptowaniu tych zmian, nawet mi się to wszystko spodobało.
Bo to jest naprawdę przyjemnie napisany akcyjniak, gdzie dwie frakcje (w tym przypadku wyraźnie nakreślona strona dobra i zła) muszą ze sobą walczyć o losy całego świata. Ktoś dobry dojdzie do wniosku, że źli mają do zaoferowania lepsze fanty, za to ktoś zły jednak się ostatecznie nawróci, gdyż dostrzeże zło, jakie ze sobą niesie itp.. Niby nie jest to nic odkrywczego, ale skoro mamy już bohaterów, których zdążyliśmy polubić, to w pewien sposób angażuje to czytelnika i nie frustruje przy lekturze.
Nie powiem jednak, aby było to coś wybitnego, a już tym bardziej odkrywczego, gdyż tym była jedynie pierwsza połowa całej tej serii. Tam napięcie zostało świetnie rozłożone, sceny akcji mroziły krew w żyłach, a atmosfera tajemnicy ułatwiała syndrom jeszcze jednego zeszytu. I to wszystko ustawiło poprzeczkę na tyle wysoko, iż zwykły akcyjniak nie zachwyca aż tak, jak mógłby.
Zastanawiałem się skąd taka zmiana planu na serię i doczytałem ostatnie wypowiedzi Roberta Kirkmana (zresztą zawarte w tym tomie), gdzie poznałem te powody. Mianowicie, twórca tworzył komiks w tym samym czasie co serial aktorski, więc zapewne starał się zaprojektować to tak, aby nie nadwyrężyć budżetu od stacji. Wszystko było przemyślane, skromne i z klimatem, lecz produkcja po drugim sezonie nie została przedłużona. Komiks trwał jednak nadal, a skoro nie trzeba już patrzeć na ekranizacje, to można było poszaleć i zrobić dosłownie wszystko. Dlatego pojawiły się nowe moce, więcej postaci, ale jednocześnie odbiło się to negatywnie na kreatywności, gdyż łatwiej było iść na skróty.
To co jednak zachwyca cały czas, to rysunki. Ich kreska w każdej jednej sytuacji wygląda świetnie, gdyż twórca ma wyczucie do małych, ciemnych przestrzeni, ale i do większych aren. Starcia zawsze były interesujące, a wszystko wyglądało prosto i czytelnie. Jedną z najważniejszych zalet drugiej połowy serii jest niewątpliwie fakt, iż można było się jeszcze bardziej pobawić kolorami, co zresztą poczyniono. Może to słabe wynagrodzenie, ale przynajmniej jest.
Tym niemniej, finał i tak powinni sprawdzić wszyscy ci, którzy mieli okazję czytać już poprzednie tomy. Osobiście uważam, że dobrze było powrócić do historii Kyle'a i zobaczyć jej zakończenie, które choć odbiega od początku opowieści, to potrafi zadowolić jego fanów. Czy jednak polecam zaczynać tę serię od początku? Na pewno warto zobaczyć te pierwsze tomy, gdyż są niezwykle ciekawe i klimatyczne. Wraz z tym pewnie i tak większość sięgnie z rozpędu po finał, aczkolwiek ja nie żałuję sprawdzenia tej opowieści, bo bawiłem się przy niej co najmniej nieźle (o ile można się przy tym bawić), nawet jeśli z czasem odczułem lekkie rozczarowanie.
Maciej Baraniak
Student UEP na kierunku prawno-ekonomicznym. Prywatnie miłośnik różnych gatunków kina oraz komiksów, a przy tym mający bardzo specyficzny gust muzyczny. E-mail: maciej-baraniak@wp.pl