Gęgotek: "To był dla nas trudny sezon" [WYWIAD]

Gęgotek: "To był dla nas trudny sezon" [WYWIAD]

  • Dodał: Kacper Adamczyk
  • Data publikacji: 17.09.2022, 20:27

Sierpniowymi Mistrzostwami Europy w Rzymie zakończył się pływacki sezon na długim basenie w 2022 roku. W jego trakcie nasi reprezentanci startowali również w Mistrzostwach Świata w Budapeszcie. Na temat kondycji polskiego pływania na dwa lata przed Igrzyskami Olimpijskimi w Paryżu porozmawialiśmy z trenerem głównym Kadry Narodowej Seniorów, Piotrem Gęgotkiem

 

Kacper Adamczyk, Ponformowani.pl: Na początek naszej rozmowy chciałbym, żeby Pan wyjaśnił z jakimi obowiązkami wiąże się sprawowanie funkcji trenera głównego Kadry Narodowej Seniorów.

 

Piotr Gęgotek: Określiłbym bardziej tę funkcję jako trener koordynator, ponieważ ja sam treningów z kadrowiczami nie prowadzę, więc jest to bardziej synchronizowanie wszystkich działań z innymi szkoleniowcami. Na co dzień zajmuję się ustalaniem potrzeb członków reprezentacji, pracą logistyczną, przygotowywaniem zgrupowań, wyjazdów na zawody, ale głównie moja praca opiera się na kontakcie z trenerami kadrowymi.

 

Pan jako trener koordynator odpowiada za wyniki całej kadry, ale nie ma bezpośredniego wpływu na treningi poszczególnych zawodników?

 

Nie mam. Każdy szkoleniowiec pracuje z swoimi pływakami. Zawsze musi być taka osoba, która się wypowiada, bierze na siebie papierkową robotę, a nie jest jej mało. Przygotowuję również zasady kwalifikacji do wszystkich imprez mistrzowskich, powołań dla trenerów, zawodników oraz całego sztabu szkoleniowego, ponieważ są to też fizjoterapeuci i lekarze. To właśnie do mnie należy kompletowanie całej kadry.

 

Od końca ostatniej tegorocznej imprezy, czyli Mistrzostw Europy seniorów minął już około miesiąc, więc poproszę Pana o podzielenie się jakimiś wnioskami po tych zawodach.

 

Był to dla nas bardzo trudny sezon, ponieważ pierwszy raz w jednym roku mieliśmy tyle imprez w jednym roku. W sierpniu były Mistrzostwa Europy, a tylko dwa miesiące wcześniej Mistrzostwa Świata, więc była to dla nas zupełnie nowa sytuacja. Mam nadzieję, że trenerzy wyciągną wnioski, aby być w stanie przygotować zawodników na imprezy, które dzielą tylko dwa miesiące, bo taki też będziemy mieć kalendarz na następne dwa lata. W tym aspekcie FINA (Światowa Federacja Pływacka - przyp. red.) zafundowała nam nie lada wyzwanie. W przyszłym roku są tylko Mistrzostwa Świata, ale w 2024 zaplanowano w lutym czempionat globu, gdzie będziemy walczyć o kwalifikacje olimpijskie dla sztafet, pewnie w kwietniu lub maju odbędą się nasze krajowe eliminacje do igrzysk, a dwa miesiące później czekać nas będzie już start w Paryżu. Będą to trzy imprezy w przeciągu pół roku, gdzie zawodnicy będą musieli bardzo szybko pływać. Myślę, że ten mijający już sezon trochę nauczył nas szkoleniowców, jak sobie radzić w przyszłości w podobnych sytuacjach.

 

Jaką ocenę wystawiłby Pan polskiej kadrze za te Mistrzostwa Europy?

 

Myślę, że ocenę dostateczną. Były przebłyski dobrych startów, a także słabsze występy. Zawsze na imprezie głównej przytrafią się starty lepsze i gorsze. Naszym celem jest, aby tych pierwszych występowało więcej. Nie da się uchronić przed gorszymi wynikami oraz zrobić tak, żeby każdy zawodnik był u szczytu formy. To jest wyzwanie dla trenerów, lecz bardzo trudne do wykonania. Może dałbym w skali szkolnej nawet trzy z plusem lub cztery z minusem, ale to absolutne maksimum.

 

Czy według Pana jedną z głównych przyczyn, dlaczego niektórzy kadrowicze nie byli w najwyższej dyspozycji były choroby, trapiące członków reprezentacji podczas przygotowań, czy już podczas samego czempionatu?

 

Tak, było w tej kwestii trochę narzekania przed i w trakcie zawodów, ale takie sytuacje zdarzają się na każdej imprezie. Być może na tym czempionacie tych przeziębień i niedyspozycji zdrowotnych było więcej, niż byśmy sobie życzyli. Zawodnicy muszą się nauczyć, jak korzystać z klimatyzacji w samolocie czy hotelu, ponieważ jej na co dzień zazwyczaj nie mają. We Włoszech panuje trochę inny klimat, lecz mieliśmy dwa tygodnie zgrupowania w Italii, aby się do tego przyzwyczaić. Niektórym ta aklimatyzacja wyszła lepiej, a innym gorzej.  

 

Czy jest jakaś osoba, którą chciałby Pan specjalnie wyróżnić za te Mistrzostwa Europy?

 

Miałem wrażenie, że grupa okazała się zgrana, a także każdy wnosił od siebie tyle, ile mógł i się od niego wymagało. Na przykład bardzo podobała mi się postawa Konrada Czerniaka, weterana naszej kadry, który rano w eliminacjach sztafet pływał „stówki”, jeśli była taka potrzeba. Nie bał się tego wyzwania, tylko od razu wskakiwał na słupek. Tak samo Ania Dowgiert. Ona również startuje głównie na pięćdziesiąt metrów, ale w sztafecie podjęła się zadania przepłynięcia „stówki”, ponieważ była taka konieczność i świetnie się z niego wywiązała. Zawsze należy pochwalić każdy medal. Można powiedzieć, że Kasia Waisck oraz Kuba Majerski zrobili tutaj swoje, stawając na podium. Z bardzo dobrej strony zaprezentował się również Dawid Wiekiera. To było dla niego pierwsze lato z imprezami tak wysokiej rangi, a dotarł do półfinału Mistrzostw Świata oraz zajął czwarte miejsce w Rzymie, więc zdecydowanie zaznaczył swoją obecność. Bardzo ciekawe zawody miał Paweł Juraszek, ponieważ z ostatnim czasem zakwalifikował się do półfinału i finału, a potem w decydującym wyścigu zajął czwartą lokatę, ocierając się o medal. To jest fajna historia z tej imprezy.

 

Od siebie chciałbym Panu podsunąć jeszcze jedno nazwisko, ponieważ mnie pozytywnie zaskoczyła Aleksandra Polańska.

 

Zgadzam się, Ola Polańska miała świetne zawody. Już od pewnego czasu zapowiadało się na naszym krajowym podwórku, że ona kiedyś odpali i pokaże, że jest mocną zawodniczką. W Polsce wygrywała już od dwóch czy trzech lat, notowała coraz lepsze wyniki. W Rzymie zaliczyła chyba najlepszą imprezę, wiele razy startowała, co prawda indywidualnie tylko w jednej konkurencji, lecz trzy razy, ale w sztafetach pokazała się z znakomitej strony, miała wiele okazji do szybkiego pływania. Właśnie liczyliśmy na Mistrzostwach Europy na dużo startów, aby jak najwięcej nauczyć się jeszcze przed kwalifikacjami olimpijskimi.

 

Pod koniec czempionatu wielu polskich pływaków było już zmęczonych przez, co nie do końca udał się im start w sztafetach zmiennych ostatniego dnia zmagań. Czy da się coś zrobić z tym, żeby zawodnicy wytrzymywali imprezy do końca pod względem fizycznym?

 

Oczywiście, że się da. To jest zadanie dla trenerów prowadzących, którzy na co dzień obserwują swoich zawodników. Mistrzostwa Europy, to są siedmiodniowe zawody, mistrzostwa świata trwają osiem dni, a od Paryża konkurencje pływackie będą na Igrzyskach Olimpijskich rozłożone na dziewięć dni. Są to bardzo długie zawody. Igrzyska olimpijskie zawsze trwały osiem dni, ale od 2024 dodano jeszcze jeden dzień. Utrzymać formę przez całą imprezę jest bardzo trudno, ale pływacy są zazwyczaj specjalistami jednej czy dwóch konkurencji i przygotowują się właśnie do nich. Nie muszą być w formie od pierwszego do ostatniego dnia rywalizacji. Inaczej się to ma do mistrzostw Europy, gdzie jest dużo występów indywidualnych oraz sztafetowych, więc tę najwyższą dyspozycję należy utrzymywać przez dłuższy okres czasu. To da się jednak zrobić. Amerykanie, Węgrzy czy Włosi pokazują, że podtrzymywanie formy przez tydzień czy półtora jest możliwe. Poza tym jeśli wszystko dobrze idzie, starty są udane, to tego odczuwalnego zmęczenia jest mniej. Natomiast jeżeli zawodnikowi jakiś wyścig nie pójdzie, to od razu czuje, że ten występ kosztował go dziesięć razy więcej. Widzimy rekordzistów świata, którzy w euforii wyskakują z basenu, jakby w ogóle nie odczuwali zmęczenia. W związku z tym odczucia poziomu zmęczenia są bardzo indywidualne.

 

Przywołał Pan przykłady czołowych nacji globu. Czego według Pana nam brakuje, aby większa liczba polskich pływaków starowała na poziomie światowej czołówki?

 

Wydaje mi się, że wiele nie potrzeba. Mamy zaangażowanych, mocno pracujących zawodników, bardzo dobrych trenerów. Jeśli chodzi o sprzęt treningowy i technologie, to posiadamy takie, jak na całym świecie. Mamy dostęp do tego samego systemu do analizy, co Amerykanie, Węgrzy czy Włosi. Na tym poziomie różnice w wynikach są naprawdę minimalne. Jeśli nasi zawodnicy, którzy pływają 100 metrów, urwaliby po 0,7s, to z dwudziestego któregoś miejsca zrobiłaby się lokata w finale albo co najmniej w półfinale. Sekunda poprawy to już na pewno pozycja finałowa. W związku z tym nam naprawdę dużo nie brakuje. Myślę, że różnica jest w dbałości o szczegóły, pewne niuanse u tych naszych najlepszych zawodników, ponieważ w ich przypadku poprawa o pół sekundy zmienia obraz występu. Moim celem jest stworzenie dla nich warunków, żeby w jednym miejscu mieli wszystkie topowe narzędzia potrzebne do treningu, to co jest akurat najlepsze na świecie. Szkolimy też oczywiście trenerów, aby potrafili z tych wszystkich narzędzi korzystać. Jesteśmy w takiej sytuacji, że musimy znaleźć tylko ostatnie pół procenta, żeby nasi zawodnicy pływali w finałach, a nie plasowali się w trzecich „dziesiątkach”.

 

Czy uważa Pan, że w przeciągu tych dwóch lat, które pozostały do Paryża, będzie już zauważalne zbliżenie się polskiej kadry do światowej czołówki?

 

Myślę, że tak. Dobrym przykładem jest Ksawery Masiuk, który w przeciągu roku na 100m st. grzbietowym poprawił się o półtorej sekundy. W zeszłym roku był jeszcze za słaby, żeby jechać na Igrzyska Olimpijskie, a w tym sezonie wyniki przez niego uzyskiwane są na poziomie olimpijskiego finału. Tutaj naprawdę niewiele potrzeba, aby nastąpił przełom. Ksawery pokazał, że jest to możliwe, chodząc do szkoły i trenując normalnie w Warszawie, nigdzie nie wyjeżdżając.

 

Na tych mistrzostwach po raz kolejny można było zobaczyć, że polscy pływacy dużo lepiej startowali po południu, niż rano. Czy według Pana da się coś zrobić, aby też o poranku, gdy decydują się kwestie awansu do półfinałów, nasi reprezentanci pływali szybko?

 

Oczywiście, że jest to możliwe. Skoro inni potrafią, to dlaczego my mielibyśmy sobie z tym nie poradzić. Generalnie organizm lepiej reaguje po południu, czy nawet w godzinach wieczornych, ma wtedy lepszą dyspozycję, zwłaszcza na dłuższych dystansach. Faktycznie, jeżeli my pływamy pół sekundy gorzej od rekordu życiowego, to jesteśmy daleko, gdzie u takich finalistów mistrzostw świata występy pół sekundy poniżej „życiówki” nadal dają im wysokie lokaty. Uważam, że u nas występuje takie przyzwyczajenie, że rano nie trzeba pływać szybko, ponieważ na mistrzostwach Polski nasi najlepsi zawodnicy wcale nie muszą się mocno starać, aby zakwalifikować się do finału. Nie wiem, czy są już tak przesiąknięci taką myślą, że nie trzeba rano dawać z siebie wszystkiego, czy po prostu podświadomie pływają trochę wolniej. Na pewno jest to coś z czym borykamy się od zawsze. Presja na krajowym podwórku okazuje się być za słaba.  

 

Na Mistrzostwach Europy kadra była liczna, bo aż trzydziestoosobowa, ale też bardzo młoda, dla wielu zawodników był to pierwszy seniorski czempionat, na którym mogli zdobyć doświadczenie. Jak taka formuła budowania kadry na mistrzostwa Europy się według Pana sprawdziła?

 

Absolutnie nie było w nas takiego przeświadczenia, że ktokolwiek jedzie do Rzymu zdobywać doświadczenie. W zeszłym roku kadra na europejski czempionat była nawet liczniejsza, tak samo jak w 2016 roku, gdy również byłem głównym trenerem, niż teraz we Włoszech. Zatem bywały już większe reprezentacje. Rzeczywiście na zawody pojechało sporo młodych zawodników. To był dla nich kolejny etap karier, ponieważ po mistrzostwach Europy juniorów trzeba najpierw pojechać na mistrzostwa Europy seniorów, zanim się będzie myślało o mistrzostwach świata seniorów czy igrzyskach olimpijskich. W związku z tym mistrzostwa Europy seniorów są takim przejściem z juniorskiego do seniorskiego pływania, ponieważ są to już występy na seniorskim poziomie międzynarodowym, ale tym najniższym. Minima były ustalone, każdy wywalczył sobie prawo startu, więc nikt nie został zabrany po samo doświadczenie, chociaż dla juniorów czy zawodników, którzy dopiero skończyli ten wiek juniorski, te kryteria były o pół procenta wolniejsze. Celem ustalania minimów w taki sposób nie jest zabranie kogoś ze względu na PESEL, tylko żeby ci zawodnicy mieli cały czas zawody, ponieważ mieliśmy problemy z tym, że posiadaliśmy świetnych pływaków na poziomie mistrzostw Europy juniorów, ale oni później za nim zaczęli jeździć na wielkie seniorskie imprezy, to zdążyli pokończyć kariery. Brało się to z tego, że powiedzmy przez dwa lata pozostawali bez tego typu zawodów i się zniechęcali, dlatego dla takich osób wskaźniki kwalifikacyjne są trochę łatwiejsze do osiągnięcia.

 

Chciałbym Pana zapytać o osobę Krzysztofa Chmielewskiego, który w Rzymie startował w czterech konkurencjach (200m st. motylkowym, 400m st. zmiennym, 400 i 800m st. dowolnym – przyp. red.). Czy docelowo ma on zamiar występować w aż tylu specjalnościach?

 

Nie. Jego główną konkurencją pozostaje 200m delfinem. Wszystko inne, co pływa Krzysiek, to jest tylko przygotowanie do głównego startu. Taką metodą treningu obrał z swoim trenerem, ponieważ nie może przyjechać na mistrzostwa i na przykład przez cztery dni w ogóle nie startować, a potem nagle wystąpić w swojej koronnej konkurencji. On potrzebuje pościgać się na tym basenie oraz przygotować organizm do najważniejszego dystansu.

 

W tym sezonie odbyły się dwie główne imprezy, najpierw Mistrzostwa Świata, a następnie Mistrzostwa Europy. Jakby miał go Pan podsumować jako całość, to jaki on był dla polskiego pływania?

 

To był trudny i długi sezon. Naszym priorytetem, jaki sobie wyznaczyliśmy jako wydział szkolenia Polskiego Związku Pływackiego, były Mistrzostwa Europy. Na te zawody miała pojechać największa ilość zawodników, to właśnie tam miały startować sztafety. Rozgrywane w czerwcu Mistrzostwa Świata w Budapeszcie pierwotnie powinny odbyć się w maju w Fukuoce, dopiero w lutym lub marcu otrzymaliśmy informację o zmianie terminu i miejsca rozegrania imprezy. To była nagła wiadomość, do której należało się zaadoptować. Na czempionat globu już z założenia miała jechać wąska grupa zawodników, która wypełni dość trudne minima. Za to na mistrzostwa starego kontynentu planowana była szersza grupa pływaków. Te zawody wyznaczono na połowę sierpnia, co już naturalnie wydłużało sezon, ponieważ nie zakończył się on w czerwcu czy lipcu. Generalnie minima na mistrzostwa świata są ustalane odgórnie przez FINA, a na mistrzostwa Europy, to my jako PZP ustalamy kryteria kwalifikacyjne, dlatego mogła tam pojechać szersza reprezentacja.

 

Gdy na początku roku ponownie zostawał Pan trenerem głównym Kadry Narodowej Seniorów, to postawiono przed Panem cel przygotowania zawodników do Igrzysk Olimpijskich w 2024 roku. Według Pana, w którym jesteśmy miejscu na drodze do Paryża?

 

Chciałbym móc powiedzieć, że już wszystko mamy przygotowane i wiemy, co robimy, ale tak naprawdę to pewniaków na Igrzyska mamy chyba tylko trzech, czyli Kasię Wasick, Ksawerego Masiuka oraz Kubę Majerskiego. Trudno mi powiedzieć o jakiś dobrych perspektywach, chociażby na sztafety, ponieważ one pokazują poziom pływania w danym kraju. U nas niestety nie wygląda to za dobrze. Tak jak jeszcze nasza męska sztafeta zmienna bardzo dobrze wyglądała w Tokio, gdzie zajęła dziewiąte miejsce, tak teraz mam trochę więcej obaw, ponieważ niewiele się zmieniło oprócz Ksawerego, który pływa szybciej. Reszta styli się nie poprawiła albo wręcz pogorszyła. Miejmy jednak nadzieję, że to jest taki dołek, z którego zaczniemy iść do góry przez pozostałe półtorej roku do kwalifikacji olimpijskich.

 

Czy uważa Pan, że na przyszłoroczne Mistrzostwa Świata wyślemy w ogóle jakąś sztafetę?

 

Być może wyślemy jedną, dwie lub trzy, ale tylko takie, które będą miały szanse na awans do finału. Nowością też jest to, że z przyszłorocznych Mistrzostw Świata tylko trzy pierwsze sztafety otrzymają kwalifikacje na Igrzyska. Do tej pory na czempionacie globu na rok przed imprezą czterolecia rozdawano wszystkie przepustki na nią. Tym razem reszta sztafet będzie uzyskiwać kwalifikacje dopiero na Mistrzostwach Świata w lutym 2024 roku. W związku z tym w przyszłym roku wystawimy tylko sztafety z szansami na finał, a w lutym 2024 te z potencjałem na walkę o olimpijskie przepustki.

 

Czy mówiąc o sztafetach, które posiadają szanse na finał Mistrzostw Świata, ma Pan na myśli sztafety zmienne?

 

Tak, nasze najlepsze sztafety obecnie, to męska i mieszana 4x100m stylem zmiennym. Patrząc na resztę, to w ich przypadku o awans do finału Mistrzostw Świata byłoby bardzo trudno.

 

Wydaje się, że pozytywnym sygnałem na przyszłość są sukcesy polskich juniorów z ostatnich dwóch lat, czy zgodzi sią Pan z tym?

 

Zgadza się, juniorzy osiągali ostatnio sukcesy, ale ostrożny byłbym w rozmowach o nich. W zeszłym roku na Mistrzostwach Europy Juniorów zdobyliśmy dwanaście medali, w tym sezonie szesnaście, więc ustanowiliśmy nowy rekord, tylko w tym roku nie było Rosjan, którzy zazwyczaj zdobywali medale chyba w każdej konkurencji. Oczywiście jednak z każdego medalu trzeba się cieszyć. Popatrzmy, kto stawał na podium tej imprezy w tym i zeszłym roku. To są ci sami zawodnicy, a mianowicie: bracia Chmielewscy, Ksawery oraz Laura Bernat. W tym roku doszedł jeszcze Michał Piela, zdobywając złoto i brąz (na odpowiednio 400 i 200m stylem zmiennym – przyp. red.). Trzeba zastanowić się, jak to będzie wyglądało w przyszłym sezonie, bo ci pływacy przestają już być juniorami. Drugą kwestią są Mistrzostwa Świata Juniorów, które odbyły się w bardzo okrojonej stawce. To bardziej wyglądało jak mistrzostwa Europy z udziałem kilku krajów z Ameryki Południowej oraz Afryki. W ogóle zawody juniorskie należy oceniać trochę inaczej. Odbywają się one co roku, zawsze ktoś tam błyszczy, lecz na głównych imprezach seniorskich są już tylko trzy medale do zdobycia. W związku z tym nie popadałbym w huraoptymizm i racjonalnie ocenił sytuację, oczywiście gratulując zawodnikom medali.

 

Podsumowując temat juniorów można stwierdzić, że największe nadzieje powinniśmy wiązać z czwórką: Bernat, Masiuk, Chmielewscy. Oni już zresztą byli w Rzymie na Mistrzostwach Europy seniorów. Czy uważa Pan podobnie?

 

Myślę, że tak, chociaż ten najbliższy rok będzie generalnie bardzo ciekawy dla tych zawodników, którzy wychodzą z wieku juniora, ponieważ będzie to dla nich sezon mniejszej liczby startów i tylko na poziomie seniorskim. Warto będzie obserwować, jak sobie z tym poradzą. Patrząc na takiego Michała Pielę trzeba powiedzieć, że został mistrzem Europy juniorów na 400m stylem zmiennym, pływając 4:20, ale minimum na Igrzyska Olimpijskie wynosi 4:12. Poprawić się aż o osiem sekund w dwa lata będzie bardzo trudnym zadaniem, ale zobaczymy ile będzie w stanie urwać z swojej aktualnej „życiówki”. Ten przykład pokazuje, że najlepsi juniorzy nie będą mieli łatwo w walce o bilet do Paryża.

 

Teraz przed zawodnikami sezon startów na krótkim basenie. Jakie ma Pan oczekiwania wobec najbliższej zimy?

 

Wszyscy zawodnicy już od tygodnia-dwóch trenują. Mamy jeszcze trochę startów przed sobą w tym roku. W październiku wybieramy się na Puchar Świata do Berlina (21-23.10 – przyp. red.). Na tych zawodach będzie można robić minima na Mistrzostwa Świata na krótkim basenie, które odbędą się w grudniu w Melbourne (13-18.12). Wszyscy już jednak pracują bardziej pod kątem lata i kwalifikacji na Mistrzostwa Świata w Fukuoce.

 

Jak Pan myśli, ilu osobowa kadra może polecieć do Melbourne?

 

Oszacowaliśmy na podstawie symulacji, że do Australii poleci między dwanaście, a szesnaście osób. Braliśmy pod uwagę, kto pływał już rok temu na poziomie aktualnych minimów, a także, kto może się do nich zbliżyć w najbliższym czasie. Dla porównania w Budapeszcie wystąpiło dwunastu zawodników. Nie będziemy powiększać kadry, aby startować w sztafetach. Będą one tworzone na miejscu z pływaków, którzy wywalczą minima indywidualne. Wynika to z tego, że jest to impreza mniej prestiżowa, a poza tym przygotowujemy się do Igrzysk, pozostaje do nich coraz mniej czasu, dlatego długi basen jest zdecydowanie priorytetem. Akurat mistrzostwa świata na krótkim basenie są imprezą bardzo intensywną, do rozegrania jest aż dwanaście sztafet, a te zawody trwają tylko sześć dni. Sporym wyzwaniem logistycznym będzie sprawdzenie, kto może pływać w jakiej sztafecie. Na pewno zawody na 25-metrowej pływalni rządzą się swoimi prawami, jest tam dużo startów w niewielkim odstępie czasu.

 

Odnosząc się już do przyszłorocznego czempionatu globu w Fukuoce, to celem powinno być zaprezentowanie się lepiej, niż w Budapeszcie, bo to by oznaczało, że zrobiliśmy progres. Czy zgodzi się Pan z takim stwierdzeniem?

 

Tak. Nawet nie patrzyłbym na miejsca, ale skupiłbym się na czasach uzyskiwanych przez poszczególnych zawodników, czy okażą się lepsze, niż w tym roku. Myślę, że dorobek medalowy możemy zakładać podobny, jak w Budapeszcie, czyli jeden-dwa krążki.

 

Pragnąłbym zapytać jeszcze o nieobecnego ostatnich Mistrzostw Europy, czyli Radosława Kawęckiego. Jego z występu w Rzymie wykluczyła kontuzja pleców. Czy ze zdrowiem jest u niego już lepiej?

 

Tak, uraz już jest za Radkiem, trenuje on normalnie i przygotowuje się do kwalifikacji do Mistrzostw Świata na krótkim basenie. Zresztą Mistrzostwa Europy nie miały być imprezą dla Radka i to było ustalone już dużo wcześniej, ponieważ potrzebował po czempionacie globu dłuższej przerwy, aby przygotować się na ostatnie dwa lata kariery.

 

Na jakie nazwiska, poza juniorami, o których już Pan powiedział, polecałby Pan zwrócić uwagę w nowym sezonie?

 

Ciekawą osobą do obserwowania będzie Adela Piskorska, która tego lata nie startowała, ponieważ uczyła się do matury i jej przygotowania w wodzie nie wyglądały, tak jak powinny. Adela w grudniu zeszłego roku poprawiła rekord Polski seniorów na 200m stylem grzbietowym na krótkim basenie. Drugim takim zawodnikiem jest Marcin Goraj, trenujący od jakiegoś czasu w Stanach Zjednoczonych. On ostatnio wrócił do Polski i świetnie się prezentował latem. Uważam, że on też może nas zaskoczyć, bardzo na to liczę.

 

Jak Pan się w ogóle zapatruje na wyjazdy części zawodników do Stanów Zjednoczonych?

 

W tej kwestii zdania są mocno podzielone. W zależności od tego kogo się zapyta, to można otrzymać inną odpowiedź. Generalnie starsi trenerzy są na nie. Według nich ci najbardziej rokujący w kontekście Igrzysk nie powinni wyjeżdżać, ponieważ my ich szkoliliśmy i właśnie tutaj osiągnęli pewien poziom, więc dlaczego mają zmieniać otoczenie przed imprezą czterolecia. Biorąc pod uwagę, jak się niektóre kariery potoczyły, to takie postawienie sprawy ma swoje uzasadnienie. Przykładem jest tutaj Jan Świtkowski, który zdobył medal Mistrzostw Świata w 2015 roku, a na Igrzyskach w Rio po roku trenowania w Stanach Zjednoczonych wypadł słabo. Podobnie bywało też z innymi zawodnikami, świetnie pływającymi w Polsce. Oni potem po paru latach na amerykańskiej uczelni już nie poprawiali swoich wyników. Ja mam do tego trochę inne podejście, bo sam trenowałem w USA jako zawodnik, potem pracowałem tam w roli trenera. Takie decyzje pływaków nie są jednak zgodne z tym, co chciałby PZP czy trenerzy klubowi. Należy to zrozumieć, ponieważ związek inwestował pieniądze w szkolenie takiej osoby, a także opłacał wyjazdy, jeśli była ona w kadrze. Kiedy traci się dobrego zawodnika na rzecz amerykańskiej uczelni, to różnie jest ten fakt oceniany. Moim zdaniem ostatecznie jest to jednak decyzja młodego człowieka, który nie będzie pływał całe życie, a po zakończeniu kariery sportowej będzie miał jeszcze sporo przed sobą. Zawsze jest to niełatwy wybór, którego trzeba dokonać. Ja na pewno bym nikomu takiego wyjazdu nie odradzał, ani w nim nie przeszkadzał, ponieważ jest to doświadczenie na całe życie. Może taka decyzja zaszkodzić w aspekcie sportowym, ale Amerykanie też potrafią  pływać szybko. Myślę, że w przypadku naszych zawodników też da się odnieść sukces po treningach w Stanach. Ja tak sceptycznie nastawiony do takiego rozwiązania nie jestem, bo jego efekt zależy od danej jednostki.

Na koniec pragnę zapytać Pana jeszcze o Karola Ostrowskiego. Czy prawdą jest, że zdecydował się on przerwać studia w Stanach Zjednoczonych i wrócić do Polski?

 

Tak, Karol trenuje obecnie w Szczecinie.