„Moonage Daydream” [RECENZJA]
- Dodał: Zuzanna Ptaszyńska
- Data publikacji: 28.11.2022, 11:55
Na ekrany kin, również w jakości IMAX, weszła figurująca jako film dokumentalny produkcja przybliżająca życie i twórczość Davida Bowiego. Ile dowiemy się z niej o tym legendarnym artyście i czy jest to film dla każdego?
Niech nikogo nie zmyli, że film ten zaklasyfikowany jest jako dokument, ponieważ jeśli ktoś chce zasiąść przed ekranem i poznać biografię Bowiego, może się srogo zdziwić. Produkcja ma konsystencję strumienia świadomości rzadko okraszanego narracją, a tej linearnej lepiej się nie doszukiwać. Aby pozwolić sobie na seans, z którego wyjdziemy z poczuciem poskładania cegiełek, najlepiej będzie zawczasu w pełni zgłębić się w życiorys Bowiego. Jeżeli jednak wystarczy nam obcowanie z unikalnym umysłem, gruntowne przygotowanie nie będzie wymagane. Z tych względów Moonage Daydream może być dla wielu odbiorców ciężkostrawny, choć ja do tego grona nie należę.
Akcenty w filmie zostały rozłożone nierównomiernie – raz widzimy więcej psychodelii, raz zalążków opowieści. Śledzimy Bowiego na scenie oraz gdy obcuje z innymi wymiarami sztuki. Kiedy opowiada, czego potrzebuje dla intelektualnej stymulacji, a także doświadczamy dość szczerych wyznań na temat jego mechanizmów i słabości. To, co zaskoczyło mnie najbardziej, to zestawienie metafizycznego quasi-bóstwa z wprost przyziemnym kreatorem-obserwatorem, który odczarowuje mit artysty i jak gdyby nigdy nic odnosi się do zagadnień komercyjnej akceptacji. Nie spodziewałam się też tak śmiałej próby obnażenia emocjonalnych (lub antyemocjonalnych) mechanizmów rządzących rodziną Bowiego.
Mimo pozornej intymności produkcji nie czujemy, że jesteśmy blisko Bowiego. Choć artysta wyraża chęć interakcji z nami (to jednak wymaga długiej i wyboistej drogi), tak naprawdę chyba nigdy nie mogliśmy być wpuszczeni za kotarę. Dostępujemy zaszczytu poznania niektórych zakamarków jego fascynującego umysłu, jednak nie jego osobowości – bohater sam mówi, że jest złożony z wielu i sam nie umie określić, jaki jest naprawdę. Podczas seansu staramy się poskładać w jeden obrazek cząstki jego fascynującej natury i intelektualnych zdolności, ale nie udaje nam się ułożyć tych puzzli. To, co Bowie podkreśla, to celebrowanie życia, choć to w ziemskich warunkach nie zawsze bywa przychylne dla naszego bohatera. Ten jednak, dzięki nieposkromionej wyobraźni oraz ciągłej chęci poznawania nowych rzeczy i idei, wytwarza, jak mówi, mechanizm obronny przed popadnięciem w szaleństwo, cokolwiek to znaczy.
Moonage Daydream to istota Bowiego i idealne rozwiązanie, jak przedstawić tę niezwykłą personę. O takim artyście nie da się zrobić filmu fabularnego (choć niestety twórcy Stardust podjęli się tej misji, której lepiej nie komentować). Jest to też dokument świetnie sprofilowany – po co oddawać głos ludziom, którzy chcą mądrzyć się na temat wyjątkowości Bowiego, jeśli można oddać głos samemu bohaterowi? Nie potrzebowaliśmy kolejnego filmu, w którym przedstawione jest też dziedzictwo Bowiego i jego wpływ na innych artystów, bo to wszystko już wiemy. Lepiej wejść w ten statek kosmiczny z całym dobrodziejstwem inwentarza, choć podróż może wiązać się z porządnym zawrotem głowy.