![Miłosny list z piekła - „Diablo IV” [RECENZJA]](https://poinformowani.pl/image/868x429/212.0.1094.541/media/2022/12/47798/diablo-iv.png)
Miłosny list z piekła - „Diablo IV” [RECENZJA]
- Dodał: Sebastian Sierociński
- Data publikacji: 13.06.2023, 22:26
W środowisku graczy już od ponad dwudziestu lat hasło RPG hack’n’slash kojarzy się z jedynym i poniekąd niepowtarzalnym cyklem. Mowa tu rzecz jasna o Diablo. Serii, która wychowała już pierwsze pokolenia, przy tym przecierając szlaki dla niezliczonej ilości gatunkowych naśladowców i zrzeszając miliony fanatyków z całego świata. Nie dziwi fakt, że jedna z najbardziej wyczekiwanych produkcji tego roku bije rekordy sprzedaży i już usadowiła się na pierwszym miejscu podium najlepsiej sprzedających się gier w historii Blizzard Entertainment. Ja miałem przyjemność zetknąć się z nią przed kilkoma dniami i po kilkunastu godzinach w świecie Sanktuarium jestem gotowy, by godnie opisać ją Wam. Zapraszam na recenzję gry Diablo IV.
Nie ukrywam, że od pewnego czasu zastanawiam się nad fenomenem Diablo. Osobiście moją przygodę z tego typu produkcjami wiążę raczej z innymi przedstawicielami gatunku, na czele których stały dwie odsłony bestsellerowego Torchlight czy zbierającego wysokie oceny Grim Dawn. Czołowy tytuł Blizzarda niejednokrotnie przewijał się na moim pulpicie, lecz do niedawna moje zainteresowanie kończyło się na sekretnym poziomie z krowami, a sama gra przywodziła mi na myśl specyficzny ser pleśniowy, w którym zasmakują jedynie prawdziwi smakosze. Nie taki jednak diabeł straszny, jak się okazuje bliżej premiery długo wyczekiwanej, czwartej odsłony uwielbianego cyklu.
Diablo IV to jeden z tych tytułów, które - mówiąc wprost - wjeżdżają na salony w ciężkich, obłoconych buciorach, czując się na tyle swobodnie, by bez mrugnięcia okiem zaserwować zgromadzonym to, co mają w sobie najlepsze, z całą śmiałością walcząc o zaszczytny tytuł gry roku. I byłyby na najprostszej ku temu drodze, gdyby nie kolokwialny smród za wojskiem. Cóż to za zapach? - zapytacie. Ano, swąd mieszanki jednej z najlepszych gier ostatnich lat, nieudanego pomysłu i przedobrzonego wykonania strzały, która uchodzi z cięciwy i niefortunnie ląduje w kolanie, niczym u przeciętnego strażnika z The Elder Scrolls V. Ale po kolei.
Produkcję otwiera niezwykle widowiskowa animacja, co jest wczesnym zwiastunem bogatej warstwy fabularnej i tak rzeczywiście jest, bo Diablo IV z chrzęstem i trzaskiem łamie utarty stereotyp, że gry hack’n’slash stronią od większego nacisku na głębię warstwy fabularnej. W tym przypadku otrzymujemy interesującą opowieść przedstawioną naprzemiennie fragmentami animacji oraz cutscenkami wyrenderowanymi na silniku gry. Co ciekawe, nawet ten drugi rodzaj przerywników nie cierpi na brak artyzmu, bo choć możliwości przedstawienia akcji są wówczas ograniczone, scenarzyści stanęli na wysokości zadania. Mimo że rzecz jasna zdarzają się typowo statyczne wymiany zdań, już na początku gry nie zabrakło chociażby długiej sekwencji, w której nasza nieprzytomna postać jest ciągnięta przez całą wioskę, a my z lotu ptaka obserwujemy jak zbliża się śmiertelne niebezpieczeństwo.
Ogromnym plusem (a zarazem wielką niespodzianką) jest również obecność polskiego dubbingu. Sam uśmiechnąłem się szeroko, słysząc niepowtarzalnego Piotra Fronczewskiego w roli narratora, a i pozostałe głosy, które usłyszymy w czasie wędrówki, to miły akcent. Szczególnie, że pełna polska lokalizacja w grach to niestety coraz rzadziej spotykany element. Z ulgą więc donoszę, że udźwiękowienie w Diablo IV to jedna z mocnych stron całej produkcji.
Z pewnością ucieszą się także zatwardziali miłośnicy cyklu, a także ci, którzy nie darzą poprzedniczki szczególnym uczuciem. Pod względem oprawy i opowiadanej historii Diablo IV to gra niezwykle mroczna, całymi garściami sięgająca po pełną cienia i grozy stylistykę. Momentami wręcz uderzała mnie moc, z jaką twórcy naciskają na wykreowanie możliwie przygnębiającej atmosfery, na którą składa się jeżąca włosy na karku aura czy przygnębiające poczucie bycia zaszczutym przez siły, których nie jesteśmy w stanie pokonać. Osobiście odczuwałem wręcz fizyczną potrzebę poniesienia zwycięstwa i ostatecznego wyplenienia z Sanktuarium wszelkiego zła. Pod tym względem Diablo IV to małe dzieło sztuki.
Nie samą jednak opowieścią człowiek (a szczególnie gracz) żyje. Po krótkim, acz intensywnym wstępie trafiamy do otwartego świata Sanktuarium, opowiadaną historię poznając równolegle z pokonywanymi etapami. Co ciekawe, deweloperzy zrezygnowali z tradycyjnego systemu poziomów, przez które przedzieramy się w ramach wędrówki. Zamiast tego otrzymujemy jedną wielką lokację, płynnie mieniącą się różnorakim otoczeniem, od pokrytych śniegiem wzgórz, przez błotniste bagna, po nieprzyjazne krainy z rzekami śmiercionośnej lawy. Wszystko to wspaniale współgra, a przez brak jakichkolwiek ekranów ładowania nadaje całości niezwykłej immersji, która szczerze mówiąc w najnowszym dziele Blizzarda urzekła mnie chyba najbardziej.
Bo podobnie jak poprzednie odsłony cyklu, Diablo IV pozostawia nam wolne pole w doborze taktyki. To od nas zależy, czy w rozgrywkę zagłębimy się jako niszczycielski barbarzyńca, zwinny łucznik czy potężny mag (do wyboru jest łącznie pięć profesji) zdolny do przemiany w niedźwiedzia. Każda z klas oferuje kilka (jeżeli nie kilkanaście) różnych stylów, w jakich poradzimy sobie z przeciwnikiem i to wyłącznie od nas zależy sposób przejścia całej produkcji. A kombinować jest po co, bo odmienne biomy to również inni przeciwnicy, często wymagający nowej taktyki. Tyczy się to również co potężniejszych bossów, którzy potrafią w pewnym momencie zmienić technikę walki, na co gracz musi błyskawicznie zareagować, jeżeli nie chce skończyć jako mokra plama.
Wreszcie walka – dla wielu najistotniejszy aspekt w całej grze. Tu mogę Was uspokoić, bo niewiele jest czynności równie krwawych i satysfakcjonujących, co potyczki z hordami przeciwników oblegających Sanktuarium. Różnorakie bestie czy ludzcy przeciwnicy nacierają momentami wręcz w absurdalnych ilościach, na co pozostaje odpowiedzieć jedynie siłą, zalewając ekran rzekami posoki i walających się martwych ciał. Bawi to o tyle, że w grze postarano się o kapitalną fizykę, co zaprocentowało w istnych górach trucheł czy chociażby tak fantastycznych i cieszących oko elementach jak rozpryskujące się odłamki szkieletów lądujące w śnieżnych zaspach. Mięsista sieczka jak nic innego zachęca do dalszej zabawy, szybko wpędzając gracza w klasyczny syndrom ostatniego questa. Zostaliście ostrzeżeni!
A jednak, Sanktuarium nie jest krainą mlekiem i miodem płynącą, podobnie jak sama rozgrywka nie opływała wyłącznie w słodycz. Niejednokrotnie czułem poirytowanie, widząc jak grupa graczy przemyka przed moim nosem, przy okazji zostawiając z grupy potworów dymiącą dziurę w ziemi. Obecność innych użytkowników potrafi wytrącić z immersji, nawet jeżeli nie macie nic przeciwko innym herosom na planie. I choć w przypadku czasowych wydarzeń czy losowych bitew niespodziewane towarzystwo może okazać się przydatne, osobiście nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jako niepowtarzalny superbohater okolicznych wiosek jestem... jednym z wielu. Chciałoby się rzec – nie jestem taka jak wszystkie – ale to niekoniecznie prawda. Szczególnie we wczesnym etapie gry na mapie panuje tłok, więc nie zdziwcie się, jeżeli killa na losowej bestii sprzed nosa zgarnie Wam zbłąkany wędrowiec (DonJuan2014, poziom 50, pół mapy na hita). Może nie jest to element, który zajdzie za skórę każdemu graczowi albo do którego nie jestem w stanie się przyzwyczaić jako gamingowy introwertyk, ale sami rozumiecie – Diablo to nie GTA Online.
Ubolewam również nad drzewkiem umiejętności, które w swej oprawie wygląda nie tyle przytłaczająco, co zwyczajnie nieczytelnie. Szkoda, bo w tego typu produkcjach niezmiennie spędzam wiele czasu na doborze umiejętności i odpowiednim rozlokowaniu z trudem zdobytych perków. Tu ulepszanie skilli jest raczej przykrym obowiązkiem, bo przy fantastycznej otoczce i kapitalnym gameplay’u ten element gry sprawia wrażenie zwyczajnie niedopracowanego. Z naturalnej chęci rozwijania naszej postaci pozostaje więc jedynie popchnięte wymaganiami danego rejonu grzebanie w odnogach poszczególnych zdolności i niemrawe wodzenie po ekranie w poszukiwaniu kolejnej ścieżki rozwoju dla mocarnego cięcia znad głowy.
Cieszy natomiast sama optymalizacja. Diablo IV (idąc wzorem chociażby Street Fightera 6 czy LEGO 2K Drive) łamie tradycję gier debiutujących w Roku Pańskim 2023, oferując stabilną (najczęściej trzycyfrową) ilość klatek na sekundę nawet na najwyższych detalach i przy ogromnej ilości elementów na ekranie. Nie uświadczyłem spadków zarówno przy pokonywaniu kolejnych krain, jak i walce z hordami bestii, gdzie trup ściele się na tyle gęsto, że w tym miejscu górale wkrótce zaczną pobierać opłaty za kosztowanie oscypków i maltretowanie koni.
Jest to więc klasyczne RPG hack’n’slash, ale we współczesnym wydaniu, bez zmartwień o możliwości sprzętowe konsol i pecetów. To gra niewahająca się opowiadać złożonej historii, choć przecież ten gatunek nie słynie z fabularnego zaangażowania. I wreszcie tytuł mogący - nie waham się tego założyć - doskonale trafić w gusta zarówno młodego gracza, który po współczesnej produkcji spodziewa się przede wszystkim rozmachu, jak i starych wyjadaczy, którzy w Diablo IV szukają znanych schematów i pewnej marki gwarantującej jakość. Blizzard uderza w złoty środek, bo choć nowy diaboł produkcją idealną bynajmniej nie jest, doskonale wpisuje się w definicję gry na lata, z której czerpać przyjemność będą kolejne pokolenie graczy. Uczy się na błędach poprzedniczek, angażując fabularnie, kreując bogaty świat, który wręcz chce się zwiedzać i nie wyczerpując odbiorców niekończącą się powtarzalnością, a co najwyżej ogromem możliwości, która początkującego łowcę potworów z piekła rodem przyprawi o ból głowy.
Tak więc gdybym miał podsumować tę recenzję odpowiedzią na pytanie – czy Diablo IV jest grą roku? Odpowiedziałbym w dwójnasób. I tak, i nie. Bo z jednej strony to gra nieszczędząca irytujących mechanik czy nietrafionego designu innych elementów, a z drugiej jedno z największych dzieł ostatnich lat, momentami onieśmielający rozmiarem i możliwościami. Wiem jedno - drugiego takiego RPG nie zaznamy jeszcze długo i od topowego miejsca w rankingu najlepszych produkcji 2023 zabrakło niewiele. Ot, jedno cięcie topora bojowego. A jednak, brakuje mu ostrości, żeby konkurencję ściąć za jednym, pełnym zamachem. Oszczędzę Wam kolejnych krwawych metafor i pozostawię z oceną jak najbardziej pozytywną, bo te kilkanaście godzin spędzonych z Diablo IV bez wątpienia było doświadczeniem, które wzbogaciło mnie jako miłośnika gier i raczkującego konesera gatunku. Nieczęsto zdarza się bowiem produkcja, z którą obcowanie przypomina czytanie miłosnego listu podpisanego krwią stu tysięcy poległych bestii i zapieczętowanego rogiem samego diabła - podczas lektury nieraz się zarumienisz, a serce niejednokrotnie zabije mocniej. I już wiesz, że relacja z tą serią to coś więcej niż licealna igraszka...
Diablo IV - Ogólna ocena: 9/10
Plusy:
- wspaniała kreacja świata i związanej z nim opowieści
- krwawy, angażujący gameplay dający ogrom satysfakcji
- oprawa audiowizualna. Jest na co popatrzeć i czego posłuchać!
- optymalizacja na najwyższym poziomie
Minusy:
- przymusowa gra z innymi łowcami potworów. Jak śpiewał Robert Gawliński - jestem tu, ludzi tłum, a myśli takie dziwne...
- nieczytelne, irytujące drzewko umiejętności. To trzeba usiąść na spokojnie, synek.
Diablo IV do recenzji otrzymałem dzięki uprzejmości polskiego wydawcy gier – firmy Cenega.
Sebastian Sierociński
Student Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Miłośnik kina, literatury, gier komputerowych i muzyki. Kontakt: sierocinskisebastian00@gmail.com