Zatopione legendy #1 – Gwardia Warszawa
Panek/Wikimedia Commons/CC BY-SA 4.0

Zatopione legendy #1 – Gwardia Warszawa

  • Dodał: Izabela Szukowska
  • Data publikacji: 14.02.2021, 19:00

Wskazówki zegara nieuchronnie zbliżały się do godziny 24, kiedy z bocianiego gniazda rozbrzmiał głośny dźwięk gongu. Czuwający na górze marynarze natychmiast zawiadomili kapitana o zagrożeniu, które zauważyli na horyzoncie. Niestety, czujność majtków nie zdołała zapobiec dalszym wydarzeniom. Niecałą minutę później brytyjski transatlantyk uderzył w górę lodową. „Niezatapialny” statek poszedł na dno, a wieść o katastrofie obiegła wkrótce cały świat. Wiecznie żywa pamięć o Titanicu nie pozwoliła spowić go ciemnością.

 

Losy okrętu, w kontekście metaforycznym, podzieliła Gwardia Warszawa. Pierwszy klub reprezentujący Polskę w europejskich pucharach, błyszczący na arenie międzynarodowej, jak i na naszych rodzimych boiskach od lat 50. do 80. ubiegłego wieku zniknął z piłkarskiej mapy Warszawy. Czy bezpowrotnie? Niezwykle trudno znaleźć odpowiedź, szczególnie, iż byt Harpagonów spoczął w rękach tych, którzy naruszyli gwardyjski kadłub, wiedząc o niewystarczającej ilości szalup na pokładzie.

 

Czarny koń

 

Opowieść WKS Gwardii należy zacząć od wspomnienia innego warszawskiego klubu – KS Grochów, powstałego u schyłku II Wojny Światowej. Piłkarze z Pragi-Południe przyjęli w 1946 roku milicyjny patronat, czego następstwem dwa lata później była transformacja nazwy. Wówczas zespoły należące do MO przybierały jednakową nomenklaturę (np. Gwardia-Wisła, obecnie Wisła Kraków). Byli piłkarze KS Grochów niemal w pełnym składzie (niektórych powołano do wojska), zasilili szeregi Harpagonów. Wraz z sekcją piłkarską powstała filia boksu, judo, lekkoatletyki oraz taekwondo. Reprezentowanie Gwardii wiązało się z wieloma korzyściami materialnymi, jak regularna pensja po zakończeniu sportowej kariery, racje żywnościowe czy paczki z odzieżą ze Stanów, co w okresie powojennym miało ogromną wartość i zachęcało do służby w Milicji*.

 

The Champions

 

Gwardia awansowała do 1. ligi w 1953 roku i od razu została okrzyknięta czarnym koniem. W trakcie trzech sezonów wywalczyła miejsce tuż za podium, będąc nieustannym zagrożeniem dla czołówki tabeli. Rok po inauguracji w Ekstraklasie pokonała Wisłę Kraków 3:1 i zdobyła pierwsze trofeum – Puchar Polski, co zbliżyło ją do zastąpienia Chelsea Londyn w pierwszej edycji Ligi Mistrzów w 1955 roku. Turniej (wówczas pod nazwą Puchar Europy Mistrzów Krajowych) zakładał udział szesnastu zespołów, które sezon wcześniej uplasowały się na fotelu lidera w swoim kraju. Początkowo nie brano pod uwagę kandydatury polskiej ekipy, co uległo zmianie, kiedy władze Premier League odmówiły wystawienia The Blues. Swoją drogą, jakież to zabawne z perspektywy czasu. W końcu kto dziś nie chciałby wyjść na murawę przy akompaniamencie adaptacji utworu „Zadok the Priest”? Władze Ekstraklasy, biorąc pod uwagę średnią dyspozycję Polonii Bytom posiadającej tytuł mistrza, rozważały wysłanie innego zespołu. Gwoździem do trumny Królowej Śląska była dotkliwa porażka 1:7 z Gwardią. PZPN z pomocą Ministerstwa Spraw Zagranicznych wywalczył zielone światło dla występu Harpagonów w turnieju.

 

Przygoda WKS Gwardii w europejskich pucharach nie trwała długo. Choć zawodnicy w Szwecji zremisowali z Djurgardens IF 0:0, przed własną publicznością przegrali dotkliwie - 1:4. Mimo to, zapisali się na kartach historii polskiej piłki nożnej jako pierwszy klub reprezentujący nas w obecnie najbardziej prestiżowych rozgrywkach na Starym Kontynencie.

 

 

Fot. E. Warmiński/Przegląd Sportowy nr 99/1955


Orzeł czy reszka?

 

Nie tylko w tym aspekcie WKS Gwardia okazała się pionierem, bowiem 10 marca 1957 roku, wraz z Polonią była bohaterem pierwszej transmisji telewizyjnej z meczu piłki nożnej. Relację na żywo przekazywała Telewizja Polska. Po czterech tygodniach na ekranach odbiorników można było obejrzeć inne starcie ligowe Harpagonów. Na Stadionie Dziesięciolecia zgromadziło się wówczas ponad 50 tysięcy kibiców! Dla porównania, PGE Narodowy może pomieścić niespełna sześćdziesiąt tysięcy osób.

 

Rok 1957 był dla stołecznego zespołu niezwykle udany – wicemistrz kraju po raz kolejny reprezentował Polskę w pucharach europejskich, co w świetle reguł nie było fair. PZPN tłumaczył pozostawienie w domu czempiona Ekstraklasy dobrem narodowym, jakoby Gwardia była wówczas najsilniejsza w lidze, bez względu na tytuł (a raczej jego brak). Harpagony stawiły czoło ówczesnemu liderowi NRD, pokonując go pewnym wynikiem 3:1. O rewanż nie było jednak łatwo... Kiedy polska brygada była w drodze do Aue, SC Wismut wyznaczył nowy termin spotkania, w trakcie którego, jak dowiedziono później, obsadę sędziowską zasilał zwierzchnik lokalnego klubu. Finalnie bilans dwumeczu był równy (4:4), zatem należało rozegrać mecz numer trzy. Był to zaledwie wierzchołek góry absurdów. W Berlinie prowadzenie szybko objął warszawski zespół, ale za sprawą gola Wismutu zarządzono dogrywkę trwającą, uwaga, do zachodu słońca. Obiekt nie był oświetlony, dlatego za obopólną zgodą przerwano mecz. O awansie decydował rzut monetą. Dopiero za trzecim razem bilon wskazał drużynę z Aue (dwa razy moneta spadła ze stołu i rzut trzeba było powtórzyć). Ostatecznie Gwardia pożegnała turniej.

 

Na otarcie łez Gwardziści mieli okazję zagrać na angielskich boiskach w spotkaniach towarzyskich m.in. z Newcastle United czy Sheffield Wednesday. Wśród dziennikarzy z Wysp „zachwyt wzbudzały nie tylko wspaniałe bramki Polaków, ale ogólnie styl gry. Kto mógł spodziewać się tak gwałtownej furii w ataku, tak szybkich akcji, tyle talentu w taktyce gry i tak silnej determinacji w obronie?”* . Lata 50. były najbardziej „tłustym” okresem Gwardii.

 

Legendy z Racławickiej

 

Barwy klubu z Racławickiej reprezentowało wielu znakomitych piłkarzy – Jerzy Kraska i Ryszard Szymczak (zdobywcy złotych medali na igrzyskach olimpijskich w Monachium w 1972 roku), Władysław Żmuda (brąz w Mistrzostwach Świata 1974), a także Stanisław Terlecki oraz Jan Małkiewicz (jedni z lepszych zawodników tamtych lat). Szeregi Gwardii swego czasu zasilał także Andrzej Strejlau. Pieczę nad zawodnikami trzymał m.in. Kazimierz Górski, który poprowadził Biało-Czerwonych do zajęcia III miejsca podczas mundialu w Niemczech Zachodnich. Sukcesy piłkarskiej części robią wrażanie, a przecież Gwardia to nie tylko futboliści. Sportowcy z Mokotowa przywieźli do kraju łącznie 15 medali z IO i aż 60 z innych europejskich/światowych zawodów! Zasługi sprzed lat nikną we mgle, a wypełnione niegdyś wrzawą sale, popadają w ruinę.

 

W latach 1969 – 1975 Gwardia wypełniła gablotę kolejnymi trofeami, przynosząc chlubę warszawskim fanom. Drużyna regularnie występowała w turniejach europejskich, równocześnie pozostając w walce o stawkę na własnym podwórku (finał Pucharu Polski, trzecie miejsce w lidze). W 1983 roku zespół pożegnał się z Ekstraklasą na zawsze, a dekadę później grał już w III lidze. Transformacja ustrojowa w pod koniec lat 80. była prawdopodobnie jedną z największych przyczyn zakończenia złotej ery klubu. Piłkarze, nie tylko spod herbu Gwardii, licznie emigrowali za granicę w poszukiwaniu lepszej przyszłości. Nie sposób ich za to winić, mimo to żal olbrzymiego potencjału drzemiącego w Harpagonach

 

Efekt domina

 

Zarząd klubu broniąc się przed piętrzącymi rachunkami, postawił na gwiazdy muzyki. Płyta boiska na przełomie wieku gościła takie gwiazdy jak zespół Aerosmith, Tinę Turner, Metallicę, Iron Maiden czy Bocellego.

 

Sytuacja finansowa uległa znacznemu pogorszeniu w 2007 roku. Gwardia, będąc niegdyś klubem milicyjnym, miała zezwolenie na korzystanie ze stadionu przy Racławickiej, ale formalnie nigdy nie weszła w jego posiadanie. W pewnym momencie Ministerstwo Skarbu Państwa przekazało obiekt w ręce Komendy Głównej Policji. Krótko potem KGP ustanowiła czynsz w wysokości prawie trzystu tysięcy złotych, co dla grupy z piątej ligi było niewyobrażalnym ciosem. Harpagony popadały w długi, a nowi właściciele gruntów nie zamierzali odpuścić. W 2013 roku Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego wydał oświadczenie zakazujące korzystania z budynku szkoleniowego, a nawet płyty głównej i bocznej boiska. Odcięto dostęp do mediów, pozbawiając sportowców miejsca treningów. Warunek powrotu był jeden – należało wykonać niezbędne, według PINB, renowacje, by decyzję odroczono. Do 2015 roku zamknięto kolejne miejsca ćwiczeń, tym razem wyrzucając na bruk judoków. Zmiana właściciela (ABW) nie przyniosła rewolucji w sprawie. Jak powiedział Jarosław Borszewicz, „nie po to mam serce, by mi pękało na środku pustej ulicy milionowego miasta”... A jednak serca wielu miłośników mokotowskiego klubu rozdarły się, a nieustanne prośby o pomoc najróżniejszych instancji pozostały bez echa.

 

Pod koniec 2018 roku dawne budynki WKS odwiedził fotograf prowadzący stronę na Facebooku „Jak Pan żeś tu wlazł?”, który uwiecznił to, co pozostało wówczas w zamkniętych pomieszczeniach. W zasadzie nie potrzeba słów, by jakkolwiek to skomentować, wystarczą zdjęcia:

 

 

 

 

 

 

Gwardia przegrała najważniejszy mecz w 2018 roku. Na profilu klubu obwieszczono wycofanie seniorskiej drużyny z rozgrywek A-klasy. Koniec ogłoszenia zwieńczono słowami „jeszcze wrócimy silniejsi”. I wierzę, że bez względu na drużynowe barwy, każdy sympatyk sportu by tego sobie życzył.

*Andrzej Gowarzewski „Polonia, Warszawianka, Gwardia. Prawdziwa historia trzech klubów”.