Lana Del Rey - "Chemtrails Over The Country Club" [RECENZJA]
- Dodał: Jakub Banaszewski
- Data publikacji: 19.03.2021, 19:15
Dwa lata po wydaniu świetnie przyjętego albumu Norman Fucking Rockwell!, Lana Del Rey powraca z siódmą płytą, Chemtrails Over The Country Club, która kontynuuje dojrzałą artystyczną ścieżkę, jaką wokalistka obrała w ostatnich latach, zabierając nas po raz kolejny w intymny i wrażliwy świat swoich muzycznych fantazji.
Dotychczasowe dziesięć lat kariery ugruntowało pozycję Lany Del Rey jako jednej z najzdolniejszych kompozytorek drugiej dekady XXI wieku. Jej muzyka wyrosła ze stylowego i zblazowanego popu zapatrzonego w echa minionych epok, by na ostatnich płytach stopniowo przeistaczać się w coraz dojrzalszą i świadomą formę. Na Chemtrails Over The Country Club Lana Del Rey po raz kolejny łączy artystyczne siły z muzykiem i producentem Jackiem Antonoffem, z którym współpracowała już przy poprzednim, uznanym przez krytyków albumie – Norman Fucking Rockwell!. Płyta z 2019 roku przyniosła jej nie tylko respekt muzycznego środowiska i zachwyt fanów, ale była też ostatecznym potwierdzeniem niezwykłego talentu kompozytorskiego Lany, który znalazł ujście w epickiej i imponującej formie płyty. Najnowszy krążek artystki kontynuuje tę dojrzałą drogę, kładąc jednak jeszcze większy nacisk na personalną wiwisekcję artystycznej osobowości wokalistki. Jej siódmy album jest prawdopodobnie najpełniejszym do tej pory obrazem Lany, zarówno jako artystki, jak i kobiety.
Jeśli poprzednia płyta Del Rey była pełnym dekadencji, rozgrzanym w kalifornijskim słońcu bajecznym spojrzeniem na swoje miejsce u schyłku drugiej dekady XXI wieku, tak nowy album jest orzeźwiającym peanem na cześć amerykańskich korzeni artystki, zarówno tych muzycznych, jak i osobistych, w których zdaje się znaleźć swoją bezpieczną przystań. Lana zabiera nas w krętą, muzyczną podróż po Ameryce, śladami własnych doświadczeń i wspomnień. Utwory, niczym stare fotografie, układają się w jedenaście osobistych opowieści, w których nie raz zostawiamy idylliczną Kalifornię, tak obecną i powracającą w dotychczasowych dokonaniach artystki, na rzecz pierwotnej i dzikiej Ameryki, przez Arkansas i Oklahomę, by w odartych z ozdobników i zainspirowanych tradycyjnym folkiem utworach odnaleźć prawdę i artystyczną tożsamość. Rozpoczynający album White Dress jest wyszeptaną, intymną spowiedzią i wspomnieniem beztroskich lat przed zdobyciem sławy, kiedy 19-letnia Lizzy Grant (prawdziwe nazwisko artystki) była jeszcze kelnerką w białej sukience, słuchającą Kings of Leon i The White Stripes, nie mogącą jeszcze podejrzewać, co przyniosą jej już wkrótce lata pełne sukcesów. Ciekawy początek płyty, który z perspektywy tego, co Lana osiągnęła przez ten czas, od razu wyostrza optykę poznawania kolejnych muzycznych historii. Oniryczny, płynący powoli utwór tytułowy jest natchnionym muzycznym tłem dla prostej i ujmującej poezji, jaką prezentuje Lana w swoich tekstach, konfrontując wyimaginowany świat teorii spiskowych z sielankowym krajobrazem amerykańskiego przedmieścia. Z kolei ironiczny, głęboko zanurzony w religijnej tradycji Stanów Zjednoczonych Tulsa Jesus Freak, przyjmuje w refrenie modlitewny ton z rozbrajającym i powtarzanym jak mantra motywem: We’ll be white hot forever/ White hot forever/ And ever and ever, amen. Zaskakującym zabiegiem jest tu przepuszczony przez auto-tune głos wokalistki, który w kontrze do zaściankowego świata przedstawionego w tekście, jawi się jako najbardziej nowocześnie brzmiący moment płyty. Singlowy Let Me Love You Like A Woman jest delikatnym, miłosnym listem, z nieodłączną dawką gorzkiej nostalgii, który bez wątpienia z miejsca powinien znaleźć się wśród najlepszych i najbardziej uznanych ballad artystki. Romantyczną wolność, charakteryzującą siódmy album Lany, najpełniej oddaje szczery i autobiograficzny Wild At Heart, w którym najmocniej wybrzmiewają echa poprzedniej płyty. Z kolei gorzkie spojrzenie na mroczne strony sławy bezbłędnie oddaje refleksyjny Dark But Just A Game.
Druga część albumu przynosi wyraźny muzyczny zwrot ku tradycji amerykańskiej piosenki. Wypełniają ją akustyczne i folkowe inspiracje, będące świadomym hołdem dla muzyki takich kultowych artystek jak: Joni Mitchell, Joan Baez czy Stevie Nicks, którym zresztą Lana kłania się w utworze Dance Till We Die. Pierwotny i retrospektywny Yosemite, który niczym obrazek wyjęty z poruszającego filmu drogi, jest jednym z najciekawszych momentów na płycie, w którym Lana zdradza swoje inspiracje surowym folkowym graniem lat 70. Klimat ten kontynuuje przeszywający duet z wokalistką country Nikki Lane, Breaking Up Slowly, w którym rozmarzony wokal Lany, będący do tej pory esencją amerykańskiego snu, spotyka stojący do niej w kontrze, pełen ran i bolesnych doświadczeń głos amerykańskiej prowincji. Album, zaskakująco dla dotychczasowych dokonań Lany, kończy cover i muzyczny hołd dla jednej z najważniejszych kobiet w historii muzyki XX wieku, wspomnianej już Joni Mitchell, w którym to artystce towarzyszą Zella Day i Weyes Blood. For Free jest nie tylko wzruszającym ukłonem i piękną interpretacją utworu sprzed lat, ale też muzyczną klamrą, spinającą w całość klimat najnowszego krążka.
Wraz z nowym, siódmym albumem Lana Del Rey zdaje się w pełni otwierać na nowy rozdział swojej kariery. Chemtrails Over The Country Club to zbiór szczerych i zwartych historii, poruszających siłą i liryczną fantazją, w których artystka zabiera nas do swojego muzycznego świata, udowadniając jednocześnie, że ma w nim jeszcze wiele do opowiedzenia. Spoglądając wstecz, z niezwykłą dojrzałością i wyczuciem konfrontuje się z muzycznymi i osobistymi duchami przeszłości, by z podniesionym czołem i niegasnącą dzikością w sercu zapisać się w świadomości fanów jako jedna z najważniejszych artystek naszych czasów.