"What the heil?!" w reż. Bartłomieja Błaszczyńskiego [RECENZJA]
Źródło własne

"What the heil?!" w reż. Bartłomieja Błaszczyńskiego [RECENZJA]

  • Dodał: Natalia Zoń
  • Data publikacji: 16.01.2022, 16:12

Mikołaj Beljung. Śląski Hans Kloss. Polski James Bond. Człowiek, który w swoim życiu zrobił tak wiele, a tak niewielu o nim wie. Bartłomiej Błaszczyński stworzył spektakl – What the heil?! – ku pamięci osoby, o której świat zapomniał.

 

Kim właściwie był Mikołaj Beljung? Był polskim szpiegiem AK, właścicielem restauracji i Orbisu w Katowicach, a także pierwszym dyrektorem Stadionu Śląskiego. Przybierał wiele twarzy, podszywając się pod SS-Manna, biznesmena czy księdza. 

 

Spektakl Błaszczyńskiego grany na Scenie Kameralnej Teatru Śląskiego przybiera formę rekonstrukcji. Mamy rekonstruktora Mikołaja Beljunga (Michał Rolnicki) oraz kolejno rekonstruktorów numer jeden, dwa i trzy (Aleksandra Przybył, Marek Rachoń, Michał Piotrowski). Widzimy cały proces próby odbudowy samej postaci Beljunga i skrawków z jego życia. Zdarza się, że komuś coś w danej anegdocie nie pasuje, coś się nie zgadza albo, że ktoś się obraża lub chce odegrać kogoś innego. 

 

Jednak życie człowieka o wielu twarzach jest także pretekstem do ukazania tego, jak na tym wszystkim ucierpiało jego życie rodzinne. Córka Beljunga (Anna Konieczna) jest w pewnym sensie odosobniona od reszty postaci. Można powiedzieć, że ogląda sceny z życia ojca wraz z widzami. Rekonstruktorzy nie zawsze liczą się z jej zdaniem. Odwlekają jej prośby o daną anegdotę i rekonstruują dalej, w takiej kolejności, jak oni uważają, że powinna być – the show must go on. 

 

Postacie przeskakują między anegdotami z życia Beljunga, raz są to opowieści z Węgier, aby potem szybko przemieścić się do Paryża. Widz jest wrzucony w wir zdarzeń. Ma się wrażenie, że jedna scena jeszcze trwa, a już jest się w samym środku innej. Dzięki takiej szybkiej, ale i bardzo zgrabnej akcji, nie ma czasu na nudę czy powielanie schematów. Bo już sam pomysł na zrobienie spektaklu, w którym aktorzy nie grają danych postaci, a jedynie ich rekonstruktorów, jest bardzo innowacyjny i szalenie ciekawy.

 

O samej scenografii Marty Śniosek-Masacz można powiedzieć wiele dobrego. Z jednej strony wydaje się uboga, z drugiej zaś bardzo bogata w przekaz. Najbardziej w oczy rzuca się fotel w kształcie dłoni, patrzące na widzów z okrągłego telebimu, niczym Wielki Brat, oko i pełno poduszek różnych kształtów, które co rusz przybierają inną rolę. Raz są narzędziami do walki, aby później służyć jako np. lada. Te niewidzialne przedmioty są niejako metaforą życia Mikołaja Beljunga. Nieuchwytny w życiu rodzinnym, niedostrzegalny obecnie.

 

Jednak choć spektakl zawiera w sobie elementy humorystyczne, a scenografia i ubiór aktorów są tak barwne, jak było życie Beljunga, jest to przede wszystkim opowieść o zapomnieniu i nieobecności. W pamięć zapada fantastycznie zagrany przez Annę Konieczną monolog, w którym przedstawia jedną z anegdot. Musi wcielić się w każdą postać i choć wokół stoją rekonstruktorzy, jest przy tym zupełnie sama, tak jak samotne było jej życie z nieobecnym ojcem. 

 

Mikołaj Beljung dużo podróżował, znał wiele języków i cały czas wiele ryzykował. Aż trudno uwierzyć, że człowiek o tylu twarzach został ot tak zapomniany. W internecie można odnaleźć jedynie skrawki z jego życia. Nie ma grobu, nie ma też ronda z jego imieniem. Nie ma właściwie nic. Dobrze więc, że powstał What the heil?!, który, choć przedstawia życie Beljunga, nie jest jedynie historią biograficzną (warto wspomnieć, że historia jest jedynie miejscami prawdziwa), a po prostu świetnie zrobionym spektaklem. O narażaniu życia, rodzinie, poświęceniu i zapomnieniu. 

Natalia Zoń – Poinformowani.pl

Natalia Zoń

Zawsze odlicza do jakiegoś koncertu. Miłośniczka teatru, a szczególnie musicali. W wolnych chwilach pochłania kolejne książki. E-mail: nataliazon@icloud.com