Definicja Guilty Pleasure - „Venom - Zabójczy obrońca” [RECENZJA]
- Dodał: Maciej Baraniak
- Data publikacji: 18.11.2022, 23:22
Jeśli komiks zaczyna się od sceny, w której wielki, czarny glut ratuje pewną kobietę, a następnie oddaje jej torebkę i głaszcze ją po głowie, to już wiesz, że masz do czynienia z dziwnym dziełem. A to dopiero początek.
Venom - Zabójczy obrońca to komiks powstały w latach 90., kiedy to podejście do naszego antybohatera było zupełnie inne. Zrobiono z niego wówczas kilkuset kilogramowe dziecko, patrzące na świat w kategoriach czarno-białych. Dobry człowiek? Chronić. Zły człowiek? Zabić. To właściwie cała oś fabuły, a właściwie konfliktu moralnego, którego tutaj nie ma.
I szczerze, absolutnie uwielbiam ten komiks za jego czystą głupotę. Nikt nie próbuje w tym wszystkim udawać, że opowiada o czymś więcej, a zamiast tego oferuje czystą rozrywkę. Ma być to prosta historia, w której Venom odbija się od jednego miejsca do drugiego, a przy tym rzuca masę głupkowatych tekstów, tuż przed zabiciem swojego przeciwnika.
Brawa należą się w tym miejscu tłumaczowi, Panu Markowi Staroście, który pcha w te monologi masę serca. Dzięki niemu, wypowiedzi w naszym języku brzmią naprawdę świetnie i doskonale oddają sedno problemu, a może nawet dodają coś od siebie. Sporo jest tam gierek słownych i każda z nich jest absolutnie przezabawna, więc jeśli ktoś bał się, iż w naszym języku nie wybrzmi to tak jak trzeba, to może już sięgać po tę pozycję ze spokojem.
Jest to też jeden z lepszych komiksów lat 90., choć osobiście nie lubię za bardzo tego okresu. Część komiksów z tamtych lat oferowało bowiem niezwykle sztywną fabułą, która obecnie jest nadzwyczaj toporna. Ta pozycja na szczęście mocniej przekręciła śrubę absurdu, dzięki czemu dostajemy po prostu cudowną opowieść klasy B. Mi więcej do szczęścia nie trzeba.
Jedyne moje zastrzeżenie dotyczy drugiej połowy komiksu. Niestety główna intryga wówczas trochę zwalnia i czyta się to wówczas odrobinę gorzej. Choć finał jednak dowozi, to te okolice drugiego aktu opowieści są trochę nieudane. Nadal jest sporo humoru, lecz wówczas miałem jedyny moment, kiedy to trochę się nudziłem. Na szczęście, jest to zaledwie chwila i nie wpływa on na ostateczną ocenę historii.
W kwestii rysunków mogę tylko napisać, że fani kreski z lat 90. będą wniebowzięci. Mamy tutaj mało kolorów, ale za to sporą kreatywność twórców w rozmieszczeniu bohaterów na konkretnych kadrach. Bardziej bawi mnie jednak okładka, która powstała kilkanaście lat później i chwytając po tę pozycję, wielu może się zdziwić, co ostatecznie dostaje. Absolutnie nie wygląda to źle, ale już widzę, jak wiele osób bierze ten komiks w ręce i ze zdziwieniem zastanawia się, co ostatecznie kupili.
Ostatecznie Venom - Zabójczy obrońca to najgłupszy komiks, jaki czytałem od dawna i dzięki temu po prostu go uwielbiam. Dostarczył mi masę frajdy i choć nie czuję się dzięki niemu intelektualnie wzbogacony, to nie o to tutaj chodziło. Cieszy mnie, że takie pozycje znajdują miejsce na naszym rynku, a więc zachęcam, żeby po nie sięgać. Ja bawiłem się przednio i jestem przekonany, że nie jestem w tym jedyny.
Komiks otrzymałem dzięki uprzejmości wydawnictwa Mucha Comics.
Maciej Baraniak
Student UEP na kierunku prawno-ekonomicznym. Prywatnie miłośnik różnych gatunków kina oraz komiksów, a przy tym mający bardzo specyficzny gust muzyczny. E-mail: maciej-baraniak@wp.pl