Adiós Andrés. Mi mejor enemigo [FELIETON]
- Data publikacji: 24.05.2018, 18:15
Bitewny kurz po ligowych zmaganiach powoli opada na ziemię. Barcelona zwyciężyła z dużą przewagą, lecz nawet w stolicy Katalonii nie mogą powiedzieć, że to szczęśliwy koniec sezonu. Po szesnastu latach w pierwszej drużynie, po zdobyciu z kolegami 32. trofeów, po niezliczonej ilości magicznych zagrań - odchodzi Andrés Iniesta.
Jestem wiernym i zagorzałym kibicem Realu Madryt. Odwieczna święta wojna toczona pomiędzy Culés i Madridistas siedzi we mnie równie głęboko, co nienawiść do szpinaku. Od małego dziecka kocham madrycką biel, jak również, delikatnie mówiąc, nie darzę sympatią Dumy Katalonii. Taką samą radość potrafi przynieść sukces swojej drużyny, co i porażka przeciwnika. Jestem jednak z tych ludzi, którzy potrafią docenić geniusz i magię swojego wroga. Tak było na przykład wtedy, gdy Ronaldhinho sam rozmontowywał obronę mojego Realu, tak też było, gdy Messi wywiesił swoją koszulkę przed publicznością na Santiago Bernabeu. Aczkolwiek mój zachwyt nad daną akcją, zagraniem czy strzałem zawodników w bordowo-niebieskich trykotach zawsze jest tylko chwilowy. Jest jednak ktoś, kogo podziwiam, obserwuję i czerpię radość z jego gry zawsze. Tym kimś jest Andrés Iniesta. Oglądając teraz zdjęcia z pożegnania, widząc przeciwników piszących tak wiele pochlebnych zdań, doszedłem do wniosku, że ja - kibic Realu Madryt - również muszę się do tego ustosunkować.
Piłka nożna zmienia się z każdym dniem. Staje się coraz bardziej perfekcyjna. Pełna kontrola zdrowia, diety, treningi, specjalistyczne maszyny i centra treningowe. Piłkarze stopniowo zamieniani są w doskonałe cyborgi. Maszyny przygotowane do nadludzkich wysiłków. W tym świecie, kilkanaście lat temu, pojawił się młody Katalończyk. Szczupły, skromny, fizycznie niedoskonały chłopak. Nie był najwyższy, najszybszy, nie był najlepszy w odbiorze czy strzelaniu bramek. Miał jednak dar. Wyjątkowy dar kreacji! Jak najlepszy aktor na największych teatralnych deskach, potrafił z 90. minutowego meczu uczynić spektakl. Niesamowity przegląd pola, fantastyczna technika i coś, co według mnie jest jego największym atutem - boiskowa intuicja. Nie musiał się zastanawiać, co należy zrobić z piłką. On po prostu robił z nią to co należy. Piłka zaś słuchała się go bezsprzecznie. Wykonywał podania, których nikt inny by się nie podjął, przechodził rywala za rywalem. Jego teatralnymi deskami była zielona, krótko przystrzyżona trawa na największych piłkarskich arenach świata.
Jako kibic Realu musiałem traktować Don Andrésa jak wroga. To tak jak w szkole, gdzie podczas lekcji wychowania fizycznego, nauczyciele organizują turniej międzyklasowy. Twoja klasa - twoja ekipa, inna klasa - wróg. Byłem uczniem klasy C, a w klasie B był Michał. Niesamowicie uzdolniony piłkarsko chłopak. Taki Andrés Iniesta na miarę podstawówki w Garwolinie. Po dziś dzień pamiętam, jak na meczach nikt nie mógł odebrać mu piłki. Jaką nienawiścią go darzyłem, gdy strzelał bramki mojej klasie. Dziś to mój serdeczny przyjaciel. Na przestrzeni lat, wspólnej rywalizacji i dorastania, nasza relacja zmieniła się z wrogów na osoby darzące się wielkim szacunkiem i zaufaniem. Takim Michałem w świecie wielkiej piłki jest dla mnie właśnie Iniesta. Wychowanek konkurencyjnej drużyny, obdarzony boskim darem, który z biegiem kolejnych boiskowych minut zdobywa wielki szacunek i uznanie. Robi to w sposób, jaki rzadko można spotkać u osób będących na futbolowym świeczniku. Dzieje się to kulturalnie i z pełną pokorą. Zachowuje się jak gentleman - tak na boisku, jak i poza nim. Bryluje, gdy świecą na niego lampy reflektorów i potrafi zachować szacunek do rywala, którego wcześniej pokonał. Mam wrażenie, że Andrés to taki normalny chłopak, który chodzi do innej klasy. Możesz zagrać przeciwko niemu, a później umówić się na piwo i kolację.
Patrząc po ostatnim Gran Derbi na zdjęcia z tunelu, gdzie Katalończyk wręcza swoją koszulkę z dedykacją kapitanowi Realu Madryt - Sergio Ramosowi, łzy napływają do oczu. Już więcej nie przyjdzie nam oglądać wielkich derbów, podczas których namiastkę swojej magii pokazywał nam zawodnik z numerem 8. Kibice przeciwników Barcy mogą odetchnąć z ulgą. Mam wrażenie, że ostatnim wielkim zawodnikiem w Barcelonie z tak wielkim darem został Messi. Jednak życie nie lubi pustki. Pojawią się kolejni, tego możemy być pewni. Tylko czy to będzie to samo?
Kończy się wielka era. Coraz mniej młodych chłopaków myśli o grze dla jednego klubu przez wiele lat. Wielkie pieniądze wiodą prym przed wartościami, takimi jak przywiązanie do herbu, czy miłości do klubu. Tacy piłkarze, jak odchodzący w tym sezonie Iniesta czy Buffon, to okazy na wymarciu. Dlatego nawet jeżeli są z wrogiej drużyny, nawet jeżeli doprowadzali Was do szewskiej pasji swoimi wspaniałymi zagraniami - zasługują na dozgonny szacunek.
Katalończyk odchodzi do Japonii. Podpisał kontrakt z japońskim klubem - Vissel Kobe. Ważnym aspektem przy wybieraniu nowego pracodawcy była również produkcja wina, którą się zajmuje. Cóż mogę napisać w tej sytuacji? Będę na pewno częściej oglądał grę Vissel Kobe, by móc rozkoszować się grą Don Andrésa, który jest jak wino - im starszy, tym lepszy.
Wszystkiego najlepszego na dalsze etapy życia Andrés!
Gracias por todo Iniesta !