LoL - LEC: nieosiągalna doskonałość [FELIETON]
www.mkonkol.pl

LoL - LEC: nieosiągalna doskonałość [FELIETON]

  • Dodał: Hubert Dondalski
  • Data publikacji: 23.02.2021, 14:00

Perfekcyjny split. Perfekcyjne zakończenie sezonu regularnego. Osiemnaście zwycięstw i zero porażek. Wynik, który na sam widok budzi respekt oraz podziw, wszystko to doprawione nutą ekscytacji. Liga ze starego kontynentu pamięta tylko jeden taki przypadek w historii. Prawdopodobnie pierwszy i ostatni. O drużynie, która to osiągnęła oraz szansach wstąpienia przyszłych kandydatów do tego panteonu. Zapraszam.

 

 

Pomarańczowi nowicjusze

Aby poznać drużynę, która jako jedyna przeszła sezon bez porażki, trzeba się cofnąć o 6 lat wstecz, kiedy dzisiejszy LEC był znany jako EU LCS, a w lidze grały takie organizacje, jak Gambit Gaming, MyM, Elements, H2k-Gaming, Unicorns of Love, SK Gaming, Copenhagen Wolves, Giants Gaming czy też wtedy prawie polski Team ROCCAT. Dotychczasowi królowie, czyli fnatic przeszli ogromne zmiany. Wokół doświadczonego generała, jakim był Yellowstar, złożony został skład z samych nowicjuszy. Na górnej alei wylądował Huni (obecnie TSM), junglerem został Reignover (obecnie trener C9), następcą Xpeke został młodziutki Febiven (aktualnie gracz Fnatic Rising), a partnerem Yellowstara został Steeelback, który aktualnie występuje na francuskiej scenie jako support. Opinia widzów i fanów europejskiej ligi była jednogłośna – ten skład nie ma absolutnie żadnych szans, jest to faworyt do ostatniego miejsca i ogółem zaorać ten roster. Ale czy można im się nie dziwić? Kto nie kochał choć trochę starego fnatic z sOAZ’em, Cyanidem, Xpeke i Rekklesem? Choć jedni zwyczajnie mogli przenieść swoją miłość do świeżo powstałego Origen (organizacja założona przez Xpeke), to drudzy niezbyt przychylnie patrzyli na decyzję Rekklesa, który odszedł do Froggena stworzyć europejską super drużynę (brzmi dość znajomo…). Tymczasem skład wypalił. Wygrał w finale EU LCS na Unicorns of Love po fantastycznej serii, pojechał na pierwsze w historii MSI, gdzie bił się jak równy z równym z azjatyckimi gigantami, a Febiven, ten młody, nieopierzony gracz środkowej alejki, dwa razy poskromił najlepszego gracza na świecie, czyli Fakera. To był magiczny okres, który o dziwo był jedynie zwiastunem jednej, drobnej zmiany w składzie, która wzniosła fnatic na nieosiągalny przez nikogo poziom. A tym czynnikiem był…

 

 

Powrót syna marnotrawnego

Powiedzmy sobie szczerze – Elements nie wypaliło. Skład zbudowany na fundamentach Alliance ze świetnym strzelcem, jakim był Rekkles, powinien zajść wysoko. A tu niespodzianka – brak playoffów. Także można było się spodziewać, że młody Szwed odejdzie, ale powrót do fnatic był bardzo zaskakujący, biorąc pod uwagę fakt, jak ta drużyna świetnie współpracowała między sobą. Jest jednak jedno „ale” – Rekkles był po prostu najlepszym, brakującym elementem do stworzenia składu idealnego.

 

Fnatic stało się drużyną nie do pokonania. Ten skład był po prostu cudowny. W szeregi pomarańczowych wkradł się pewnego rodzaju romantyzm – nie tylko wygrali każdy mecz w sezonie regularnym, ale byli również grupą przyjaciół. To dało im najwięcej, każdy stawał za sobą murem. Fani z wypiekami na twarzy czekali na kolejne kolejki EU LCS, oglądali serię vlogów na YouTube zatytułowaną Life of Legends. W całej lidze nie było drużyny, która mogła rywalizować z fnatic. Nawet debiutujące Origen dwukrotnie poległo, nie stawiając żadnego oporu. Najbliżej pokonania drużyny dowodzonej przez Yellowstara było… Team ROCCAT! Tak, to Team ROCCAT z młodymi Jankosem, Woolitem, Vanderem, powracającym nukeduckiem oraz z debiutującym Steve’em. Ostatni mecz sezonu na UOL miał w sobie pewnego rodzaju magię. Każdy zadawał sobie to pytanie – czy fnatic da radę? Oczywiście, że dało. Na potwierdzenie faktu, iż Europa została zdominowana przez brytyjską organizację, niech świadczy to, że skład sezonu w Europie był złożony tylko i wyłącznie z graczy fnatic. Graczy, którzy aż do finałów EU LCS w Sztokholmie nie stracili ani jednej mapy. Dopiero właśnie w tym fantastycznym finale, okraszonym zjawiskową pentą Rekklesa, Origen stawiło opór i doprowadziło najlepszą drużynę w Europie do pięciu map.

 

Cały ten rekord wlał w serca europejskich fanów nadzieję – nadzieję na to, że na Mistrzostwach Świata 2015 uda się poskromić Azję, a nawet wygrać całość, mimo że gdzieś tam na wschodzie, w królewskim regionie powstała druga generacja SKT T1 z najlepszym toplanerem świata Marinem, z młodziutki Bangiem i Wolfem, z generałem Bengim oraz z legendarnym Fakerem. Koniec końców to Korea triumfowała po raz kolejny, ale hej, fnatic wraz z Origen doszło do półfinałów, dając po drodze fantastyczne spotkania i mnóstwo emocji. Po tym turnieju legendarny skład rozpadł się – Yellowstar udał się do TSM (z którego potem wrócił, ale o roku 2016 każdy fan fnatic wolałby zapomnieć), podobnie Huni i Reignover wybrali się za ocean do amerykańskiego Immortals, gdzie również byli blisko osiągnięcia perfekcyjnego splitu. Skończyli sezon z wynikiem 17-1, a powstrzymani zostali przez… TSM z generałem Yellowstarem w składzie. Jakież to ironiczne. Od tamtego sezonu minęły już 6 długich lat, a dalej nie pojawiła się drużyna, która by osiągnęła tego zaszczytu. Prawdopodobnie nigdy się już taka nie pojawi. A dlaczego?

 

 

Liga Legend zmienną jest

Gdybym miał wybrać najważniejszą personę ze składu fnatic 2015, nie wybrałbym ani Huniego, ani Reignovera, ani Febivena, ani Rekklesa, ani nawet Yellowstara. Mój wybór padłby na trenera pomarańczowych Deilora. Rok 2015 to okres, w którym większość drużyn na zachodzie jechała jeszcze na autopilocie – trener był osobą, która po prostu była, tłumaczyła pewne aspekty, układała drafty, a czasem nawet ustalała dziwne zasady dla graczy (przykładowo: będziesz miał więcej creepów od przeciwnego toplanera w 10. minucie, to dostajesz butelkę pepsi, tak było. Cóż za wyższa szkoła motywacji. Gdyby mi ktoś zaproponował zgrzewkę pepsi za granie w grę, to aktualnie siedziałbym w Berlinie w jakimś gaming housie (drużyny, wiecie gdzie mnie szukać!), ale nie była aż tak ważną rolą, jaką jest obecnie. Tamtejsze fnatic rozumiało tę sprawę. Analitycy, trenerzy, porządny gaming house. Rozumienie gry przez pomarańczowych było ich mocną stroną. W obecnych czasach każda poważna organizacja w LEC ma takie warunki. Dlatego zawsze znajdzie się mecz, w którym faworyt do sezonu bez porażki, przegra w niespodziewanym momencie. Kocham tamto fnatic, ale gdybyśmy przenieśli w czasie obecne G2 lub z okresu 2019-2020, to prawdopodobnie drużyna prowadzona przez Yellowstara zostałaby zmiażdżona i to organizacja Ocelote’a byłaby zapamiętana. Nie zrozumcie mnie źle – nie skreślam szans obecnego G2, Rogue czy Astralis (poczucie humoru to jedna z niewielu znakomitych cech mojej osobowości zaraz po skromności), po prostu uważam, iż w dzisiejszych czasach jest znacznie ciężej osiągnąć taki sukces. Gracze są lepsi, organizacje są lepsze, rozumienie gry i draftu jest lepsze. Właśnie dlatego myślę, że taki wynik się nie powtórzy.

 

Sześć długich lat. Jedenaście rund. A legenda i spuścizna fnatic z 2015 roku dalej żyje i ma się dobrze. Tamten skład na zawsze zostanie zapamiętany – tyle radości i nadziei dał nam, fanom europejskiego LoLa. Na razie może zasiadywać na tronie, jako najlepszy skład w historii Europy. Jednak jeżeli kiedykolwiek pojawi się drużyna, która osiągnie taki sam sukces i dołoży do tego wiele radości, trofeów międzynarodowych i chwil chwały dla Europy, to król zostanie zdetronizowany, a korona przejdzie w ręce innego tytana.

Hubert Dondalski

Student dziennikarstwa na Uniwersytecie Szczecińskim. Od dziesięciu lat w toksycznym związku z Arsenalem. Fanatyk esportu.