„Ted Lasso”, sezon 2. [RECENZJA]
- Dodał: Zuzanna Ptaszyńska
- Data publikacji: 17.10.2021, 01:10
Mimo że od premiery ostatniego odcinka drugiego sezonu Teda Lasso minął już niespełna tydzień, trudno było zabrać się do recenzowania tej odsłony zaraz po seansie. Nowe odcinki dostarczają wielu skrajnych emocji, uczłowieczają (prawie) każdego bohatera do szpiku kości, a mimo wszystko pozostają materią komediową. Najpewniej jedną z najlepszych komedii ostatnich lat.
Ogromny sukces pierwszego sezonu serialu, który zobrazować można między innymi rozbiciem banku najważniejszych nagród telewizyjnych, został według mnie pobity. W nowej odsłonie Ted Lasso nie tylko bawi, ale bierze widza na przejażdżkę emocjonalnym rollercoasterem.
Tytułowy bohater, wieczny optymista, został wzięty na kozetkę, w przenośni i dosłownie. Zaczynamy zdawać sobie sprawę, że jego usposobienie i reakcje to bardzo dobrze poprowadzony mechanizm obronny. Mechanizm, który ma jednak prawo rozlatywać się w szwach. Problem zdrowia psychicznego jest jednym z głównych wątków drugiego sezonu serialu. Jego symbolem jest nowa bohaterka, wynajęta przez klub psycholożka, której zadaniem jest oczyszczenie atmosfery w AFC Richmond. Oprócz tego, że, spełniając swoją misję, posuwa akcję do przodu, jest też swego rodzaju przepustką dla widza, który może zajrzeć do najintymniejszych zakamarków świadomości bohaterów.
Skoro mowa o bohaterach, nowe odcinki dają dużo więcej przestrzeni postaciom drugo- i trzecioplanowym, co jednak w żaden sposób nie oznacza rozmycia się formuły fabularnej (tytuł bowiem mówi sam za siebie). Bardzo interesujący jest wątek Sama. Twórcy serialu mogli przecież pójść na łatwiznę i skonfrontować go z uprzedzeniami rasowymi, które są oczywiście problem znaczącym i wartym poruszania, ale zdecydowali się iść dalej. Rozterki młodego Nigeryjczyka są bowiem oparte o kwestie wielkich korporacji, które przyczyniają się do pogarszania sytuacji w jego rodzinnym państwie, a także sportowego panafrykanizmu. Mało spodziewanym rozwiązaniem było poświęcenie całego odcinka perspektywie Bearda, która ułożyła najbardziej metafizyczne 40 minut obu sezonów produkcji.
Motywy postępowania każdego z bohaterów są jasno zarysowane, a przy tym rzadko mało skomplikowane. Właściwie żadna postać nie jest jednoznaczna. Jeżeli ktoś zechce być czarnym charakterem, to widz wie, z czego to wynika, i że być może jego zachowanie nie jest aż tak złe. Bardzo się cieszę z rozwiązania przyjętego w sprawie Rebeki, która wyrosła na postać pozytywną. I bardzo doceniam mądre poprowadzenie kobiecych postaci, które nie są przegięte w żadną stronę. Co najmniej dwie z nich mają swego rodzaju wielowymiarową przewagę nad mężczyznami, co nie ma być jedynie fabularnym manifestem. Te silne kobiety także mają swoje kobiece słabości, a jest to ułożone inteligentnie i po prostu pięknie.
No dobrze, być może nie wszystko, co w jakiś sposób logiczne, musi nam się podobać. Najlepszym przykładem jest postać Nate'a, który początkowo budził sympatię zapewne większości widzów. Z czasem jego ambicja i negatywne odczucia względem swojego położenia wzięły górę, a, biorąc pod uwagę ostatnią scenę ostatniego odcinka, ta ewolucja może dopiero przynieść jakieś konkretne owoce. Nie jestem fanką rozwiązania polegającego na umieszczeniu segmentu scen, które mają streścić widzowi, co stało się pięć dni, a co trzy miesiące później. W moim odczuciu zachwiało to konstrukcją i miało po prostu dać sygnał, czego widz ma się spodziewać w trzecim sezonie. Dużo lepiej według mnie napięcie zbudowało zakończenie przedostatniego odcinka, które dostarczyło widzowi pewnych wiadomości w sposób dobrze wkomponowany w całość.
To, i może kilka innych mikroskopijnych kwestii, to jednak nic w porównaniu z całą masą dobra, którą ten serial jest. Brytyjsko-amerykańskie prztyczki, mnogość nawiązań do popkultury obu państw oraz fantastyczne wplatanie rewelacyjnej muzyki, która czasem kreśli fabułę (dziękuję temu, kto wpadł na pomysł z She's A Rainbow) to pozornie jedynie tło do świetnej fabuły potraktowanej z dużą dozą wrażliwości i, nie zawahałabym się powiedzieć, że z poczuciem społecznej misji. A jeśli myśleliście, że zostaliście już zrickrollowani na wszystkie możliwe sposoby, to byliście w błędzie.