„Halloween Ends” - film jak lampion z dyni [Recenzja]
- Dodał: Sebastian Sierociński
- Data publikacji: 31.10.2022, 00:13
Zwyczajne kwiaty na parapecie, po kątach też zwykły kurz - śpiewała przed laty Anna Jantar. Jakże boleśnie i niezaprzeczalnie fragment niezapomnianego hitu pasuje do seansu Halloween Ends. Zwieńczenie trylogii slasherów jest jak nieudana próba wycięcia skomplikowanego kształtu na halloweenowym lampionie z dyni - całość ląduje w śmieciach, dzieci płaczą, a na święto duchów pozostaje jedynie niesmak.
Postawmy sprawę jasno – Halloween nigdy nie był cyklem wybitnym. To zwyczajne slashery niesilące się na wyrafinowaną warstwę fabularną i bez większego nacisku na szczególną kreację postaci. A jednak seria w swej prostocie dokonywała małych cudów, mimo powtarzalności i powielanych w kółko schematów bawiąc kolejne pokolenia. Umówmy się - każdy doskonale wiedział, że złowrogi Michael Myers wstanie z grobu po raz kolejny i jak zawsze urządzi bohaterom krwawą jatkę. I nie trzeba wiele inwencji twórczej, by w satysfakcjonujący sposób tę historię doprowadzić do końca. Mało tego – ten film w zasadzie niełatwo było zepsuć. A jednak, to trzeba Davidowi Greenowi oddać, udało się.
Halloween Ends opowiada o dalszych losach Laurie Strode, która cztery lata po dramatycznych wydarzeniach z poprzedniej odsłony zabija czas spisywaniem wspomnień. W procesie zwalczania traumy nie pomagają mieszkańcy Haddonfield, którzy na każdym kroku odświeżają zatarty obraz masakry. Ponadto w sąsiedztwie dochodzi do brutalnego morderstwa dziecka, a w umyśle bohaterki narasta niepokojąca myśl, że jej nemezis wciąż czyha w pobliżu.
Green nawiązuje do klasycznych odsłon w reżyserii Johna Carpentera – na swoje (i nasze) nieszczęście - zbyt mało, bo stopniowo budowanego napięcia i niestającego poczucia zagrożenia podsyconego klasycznym motywem przewodnim jest tu jak na lekarstwo. Brakuje również nieskrępowanej sieczki, jakie zapewniały poprzednie części serii. Halloween Ends nie jest już filmową rzeźnią, w której fabuła jest tylko pretekstem do ukazania coraz brutalniejszych mordów. I w ten sposób tuż przed metą w wyścigu o skompletowanie idealnej trylogii slasherów reżyser strzela sobie w kolano, a zamiast pucharu i wyrazów uznania nasz sportowiec na podróż do domu otrzymuje jedynie przykre wspomnienia po wywinięciu kolokwialnego orła.
Twórca postawił bowiem na swoiste ukoronowanie franczyzy, pożegnanie postaci znanych przez lata powstawania serii. Problem w tym, że zrobił to w wyjątkowo nieprzystępny sposób przywodzący na myśl kino obyczajowe z wątkami rozbitymi w kompletnym chaosie, bez stosownego zbalansowania akcji. Pierwsza połowa filmu zdaje się być konfrontacją dwóch skrajnie innych pomysłów na całokształt produkcji, w wyniku czego Halloween nie przypomina... Halloween. Akcja dzieje się za dnia, dawniej wszechobecnych lampionów z dyni brak, a całość złudnie przypomina rasowy film na podstawie prozy Stephena Kinga. Ba, nie zabrakło motywu kanalizacji, co tylko potęguje wewnętrzne wołanie, by po kolejnym kwadransie bez rozwoju akcji do boju ruszył chociażby sam Pennywise.
To wszystko nie oznacza jednak, że Halloween Ends jest filmem złym. Scenarzyści pokusili się o kilka zwrotów akcji, rzecz jasna przewidywalnych, ale sam fakt ich istnienia warto docenić. A kiedy wreszcie w ruch idzie (pordzewiałe już) ostrze noża, krwi nie brakuje. Kończącym ciosom Michaela tradycyjnie nie można odmówić kreatywności, a wielbiciele franczyzy uśmiechną się na widok klasycznego przybicia do ściany (choć jeżeli ten widok sprawia Wam radość, warto skonsultować się z odpowiednim lekarzem). Sam Myers, mimo podeszłego już wieku, prezentuje się jak zawsze przerażająco, a boleśnie nieliczne sceny z jego udziałem śledziłem z przyjemnością. Bo sceny gore otrzymujemy dopiero pod koniec widowiska, a to chyba zbyt mało, by pokusić się o przyłączenie filmu do gatunku slasherów.
Doceniam również pewne rozwinięcie i wzbogacenie postaci Laurie (w tej roli niezastąpiona Jamie Lee Curtis), która względem poprzednich odsłon ma sobą do przedstawienia nieco więcej i satysfakcję sprawia obserwowanie jej wewnętrznych przemian. Śledzimy teraz bowiem twardą, zdeterminowaną kobietę, lecz bynajmniej nie na wzór współczesnej postaci żeńskiej, jaką od lat wałkuje Hollywood. Bohaterka zmaga się z osobistymi problemami i doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że nawet ostateczne zniszczenie Michaela wszelkich jej problemów nie rozwiąże. Ponadto daje się poznać jako postać przebiegła i pełna sprytu. Zdecydowanie jeden z jaśniejszych punktów całej produkcji, choć nie był to element wymagany.
Wreszcie do plusów należy zaliczyć tło samej historii - drobne szczegóły przypominające o poprzednich filmach cyklu. Spotykamy chociażby staruszkę poranioną przez Myersa czy mieszkańców cierpiących przez pokłosie krwawych polowań psychopaty. Pogłębia to nieco immersję historii, nawet mimo absurdu całej opowieści. Nie jest to przesadzony zabieg, a jedynie subtelny dodatek, za który z całą pewnością należy się wyraz uznania.
Niemniej, Halloween Fails... Ends mogę określić mianem zawodu roku. Oczekiwałem prostej, wręcz banalnej rozrywki – tego, do czego przyzwyczaiła nas seria. Krwi, brutalności i jeżących włosy na głowie scenerii, gdzie trup ściele się gęsto, a rozjarzone uśmiechy lampionów z dyń rozciągają złośliwie w kałużach ciemnej posoki. Zamiast tego otrzymaliśmy wydmuszkę, pusty w środku film, co do charakteru którego twórcy sami nie mieli pewności i który przez swą dwubiegunowość momentami wręcz męczy i irytuje.
O dalszych losach franczyzy na ten moment wolę nie myśleć. Jeżeli w bliższej czy dalszej przyszłości mielibyśmy otrzymać kontynuację, reboot czy remake, zuchwale życzyłbym sobie produkcję wracającą do korzeni, bez nieudanych eksperymentów i nieumiejętnego wtłaczania wielowątkowości i obyczajowego patosu. Bo taki charakter do Halloween nie pasuje i nie będzie pasował. Bo Boogeyman nigdy nie chciał opowiedzieć nam historii swego życia przy filiżance herbaty. Pragnął jedynie krwi (i okazjonalnego przybijania nożem do ściany), o czym boleśnie dowiedziały się jego ofiary. Zresztą, przekonamy się, jeżeli znów powróci z zaświatów. W Halloween wszystko jest możliwe...
Moja ocena: 3,5/10
Sebastian Sierociński
Student Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Miłośnik kina, literatury, gier komputerowych i muzyki. Kontakt: sierocinskisebastian00@gmail.com