Czy takiego „Avatara” chcieliśmy? - „Avatar: Frontiers of Pandora” [RECENZJA]
- Dodał: Maciej Baraniak
- Data publikacji: 09.01.2024, 23:42
Moje oczekiwania wobec nowego Avatara były naprawdę wysokie, ale wraz ze zbliżeniem się do daty premiery, były coraz słabsze. Głównie dlatego, że historia wydała mi się zbyt toporna, a i fanem gier z pierwszej osoby zbytnio nie jestem. Sprawdźmy zatem, czy jednak była to udana podróż na Pandorę.
Gdzieś to już widziałem...
Fabuła koncentruje się wokół naszego Na'vi, który za dzieciaka został porwany i trenowany w ośrodku nadzorowanym przez ludzi. W związku z pewnymi zdarzeniami zostaje on zahibernowany, a kiedy się budzi, to szybko staje się członkiem Ruchu oporu, mającym walczyć z ludźmi.
Ten schemat fabuły od razu przywołuje na myśl historię głównego Avatara (więc jednocześnie też jego kontynuację) i nie jest to przypadkowe. Twórcy poszli trochę na łatwiznę, właściwie tylko zmieniając protagonistę z człowieka na Na'vi, który taki jest od urodzenia, ale reszta pozostaje bez zmian. Jednakże, dzięki temu będziemy mogli przeżyć to samo co Jake Sully, a ewidentnie o to chodziło.
Niestety, wraz z przewidywalną historią idą też toporne dialogi, znane z innych produkcji Ubisoftu. Przez to wszystko fabuła staje się po prostu straszna i jeśli gracie w gry głównie przez chęć poznania jakiejś historii (co dla mnie jest dość ważnym czynnikiem), to będziecie mieć lekki problem. Niby coś nas tu pcha do przodu, niby czasem komuś chciało napisać się jakąś misję, ale większość jest równie drewniana, co większość drzew na Pandorze.
Spin-off Far Cry
Trzeba jednak oddać, że na szczęście pod kątem rozgrywki Avatar: Frontiers of Pandora broni się już całkiem nieźle. Jest tutaj sporo zapożyczeń z serii Far Cry, gdzie zrobiono lekki mix Primal i piątki, natomiast absolutnie mi to nie przeszkadza. Mamy w końcu to samo studio, które zawsze było chwalone za rozwiązania z tamtej serii, więc czemu mieliby na siłę kombinować z czymś nowym, skoro można dać coś sprawdzonego?
Jedynym problemem, przez który trudno było mi przebrnąć na początku, była ta perspektywa pierwszej osoby. Widzę jednak, że miała ona spore uzasadnienie - z jednej strony chciano podkreślić, że jesteśmy czterometrowym olbrzymem, a jednocześnie udało się w ten sposób lepiej oddać świat Pandory (o czym poniżej). Po kilku godzinach za bardzo na to nie narzekałem, więc idzie przywyknąć (szczególnie, że na stworach jeździmy już w trzeciej osobie).
Pandora i chrupanie procesora
Fabuła nie pykła? Norma. Rozgrywka jest dobra, ale jednocześnie powtarzalna, względem innych serii? No klasyczny Ubisoft. Ale może przynajmniej świat jest zupełnie inny i wyróżnia się swoim unikatowym stylem? Jeszcze jak. Mamy tutaj pięknie odwzorowaną Pandorę, przez którą chodzi się w niezwykle przyjemny sposób. Tereny są olbrzymie, ale i gęsto zalesione, dzięki czemu immersja jest na bardzo wysokim poziomie.
Przez to bałem się o optymalizację, ale na szczęście, przynajmniej na PC, nie ma z tym żadnego problemu. Twórcy sporo przysiedli, a wraz z wejściem gry pojawiły się nowe sterowniki do kart graficznych, także właściwie nic nie chrupało i można było delektować się przygotowanym światem. Szczególnie, że to naprawdę niesamowite doznanie.
Podsumowanie
Nie chcę na siłę przynudzać, także napiszę wprost - to typowa gra Ubisoftu. Ma fatalną historię, którą nadrabia dobrą rozgrywką i niezwykle przygotowanym światem, dzięki czemu nie wypada najgorzej. Ja spędziłem kilkanaście udanych godzin w tej produkcji, a może jeszcze na chwilę wrócę, żeby porobić sobie jakieś zadania poboczne lub zwyczajnie napawać się przyrodą. Bierzcie, ale tylko jeśli fabuła nie ma dla Was większego znaczenia.
Grę otrzymałem nieodpłatnie do testów dzięki uprzejmości firmy Ubisoft. Grę ogrywałem na PC.
Maciej Baraniak
Student UEP na kierunku prawno-ekonomicznym. Prywatnie miłośnik różnych gatunków kina oraz komiksów, a przy tym mający bardzo specyficzny gust muzyczny. E-mail: maciej-baraniak@wp.pl