Inside Seaside 2024 [RELACJA]
- Dodał: Jakub Banaszewski
- Data publikacji: 14.11.2024, 12:53
Druga edycja festiwalu Inside Seaside odbyła się w dniach 9-10 listopada 2024 roku w Gdańsku. Wśród gwiazd tegorocznego wydania imprezy znaleźli się m.in.: Idles, Black Pumas, The Last Dinner Party, hania rani czy Artur Rojek.
Już po raz drugi w trójmiejskich przestrzeniach hal targowych AmberExpo w Gdańsku odbył się nietypowy, jak na obecną porę roku, festiwal muzyczny Inside Seaside. Po sukcesie i gorącym przyjęciu zeszłorocznej edycji wydarzenia organizowanego pod patronatem internetowego radia 357, impreza kusiła w tym roku nie tylko jeszcze lepszym składem, co przede wszystkim rzadką okazją, by w listopadowej aurze doświadczyć iście letnich, festiwalowych emocji. Sprawna organizacja i rozmieszczenie scen w gdańskiej hali sprawiły, że na Inside Seaside można było poczuć się jak na rasowym feście, a mnogość atrakcji i wydarzeń towarzyszących skutecznie pozbawiła jakiejkolwiek chwili wytchnienia w ten długi, listopadowy weekend. I choć wydarzenie to nie tylko koncerty, ale i liczne spotkania, pokazy czy wystawy, to od samego początku nie ulegało wątpliwości, że to właśnie przede wszystkim muzyka, rozbrzmiewająca na trzech różnorodnych scenach, na iście światowym poziomie, napędzała ten festiwalowy czas.
Wspomniana już zamknięta w halowej formule przestrzeń podzielona została na dwie duże sceny, znajdujące się obok siebie na parterze, a także mniejszą Up Stage piętro wyżej, gdzie prezentowali się muzyczni nowicjusze. Licznie zgromadzeni w Gdańsku fani, mocno skuszeni alternatywą przeżycia po raz kolejny i być może po raz ostatni w tym roku podobnych festiwalowych emocji, mogli więc nie tylko wędrować między scenami, ale i po drodze posłuchać wywiadów z artystami, wrzucić coś na ząb w ogromnym food hallu czy spróbować wyłowić coś wyjątkowego z morza dostępnych atrakcji. Muzycznie zaś pierwszy dzień imprezy rozpoczął się solidną dawką polskiego uderzenia – z zadziornymi Rusted Teeth, trójmiejskim JAD-em oraz równoważącym nastroje Skubasem, w którego występie było więcej energii niż wielu mogło się spodziewać po zawodowym romantyku. Artur Rojek z kolei zaprezentował się w iście drapieżnym nastroju, kąsał muzycznie niczym tytułowy Kundel z drugiej solowej płyty, którą wokalista wciąż ogrywa na koncertach. Solowy materiał Rojka wybrzmiał niczym dobrze już znane klasyki, jednak nic nie zaczarowało tak festiwalowej publiczności jak krótkie pocztówki z czasów Myslovitz. Magiczne Dla Ciebie i odśpiewany chóralnie hymn wszystkich samotników Długość dźwięku samotności na dobre zaprowadziły pierwszy dzień Inside Seaside na właściwe tory.
Festiwalowe przestrzenie to najlepsza okazja, by poznawać nowe zespoły i chłonąć najnowsze trendy. Odświeżenie dobrze znanych gitarowych patentów zaprezentowali w nowym wydaniu debiutanci z irlandzkiej grupy SPRINTS, łączący przebojowy post-punk z grunge’ową głębią. Zdecydowanie warto śledzić kolejne poczynania tej ekipy. Wielkie oczekiwania i wylewający się ze sceny patos przywiozły za to dziewczyny z zespołu The Last Dinner Party, jednej z najbardziej wyczekiwanych gwiazd soboty. Po znakomitym studyjnym debiucie Prelude to Ecstasy z początku tego roku oraz sukcesie singla Nothing Matters apetyt na barokową mieszankę rockowego uderzenia, kobiecej siły i glamowego wyrafinowania osiągnął swój szczyt, co potwierdzały gorące reakcje polskiej publiki. Przed samym koncertem ekscytacja mieszała się jednak z dozą niepokoju wobec debiutu grupy na polskiej ziemi, wszak ostatnie tygodnie obfitowały w doniesienia o kolejnych odwołanych koncertach grupy oraz przemęczeniu rozkręcającej przecież wciąż swe kariery artystek. Do Gdańska formacja jednak na szczęście dotarła i dała urzekające show, w którym nie brakowało teatru, delikatności i rockowej mocy. I choć nie wszystkie muzyczne intencje i rozwiązania wydawały się być do końca szczere i prawdziwe, nie można zespołowi, na którego czele stoi charyzmatyczna wokalistka Abigail Morris, odmówić wdzięku i polotu. Muzycy Queen z pewnością byliby dumni.
Porywającą dawkę americany pożenionej z alternatywą zafundował jeszcze Kevin Morby, czyli zapatrzony w Dylana i Younga rasowy songwriter w klasycznym tego słowa znaczeniu. Ten koncert koniecznie trzeba będzie jednak nadrobić w przyszłości, bo niestety pokrył się on boleśnie z powodem, dla którego wielu, jeśli nie większość festiwalowiczów, pojawiła się w sobotę w Gdańsku. W kulminacyjnym momencie pierwszego dnia Inside Seaside na głównej scenie zameldowali się bowiem Idles, współczesna legenda gitarowego grania, która z miejsca zawładnęła całą wypełnioną po brzegi salą, jak i umysłami słuchaczy. Zaczęli spokojnie, od narastającego i pulsującego IDEA 01 z ostatniej płyty TANGK z tego roku, jednak każdy kto zna, choć w małym stopniu, poczynania tej brytyjskiej formacji, wiedział, że to tylko cisza przed burzą, a może i ostatnie ostrzeżenie, przed którym i tak nie było już ucieczki. Idles dowodzeni przez charyzmatycznego lidera i wokalistę Joe Talbota, jak walec przeszli przez kolejne pozycje swojej pięcioalbumowej dyskografii, ani na chwilę nie odpuszczając punkowej energii, która wypełniła gdańską halę. „Gdańsk bez G i K brzmi jak DANCE” – krzyczał ze sceny Talbot, porywając wszystkich do wspólnego szaleństwa. Niewiele potrzeba było, by kolejni muzycy lądowali czy to wśród czy na ramionach polskiej publiczności, oddając się bez reszty muzycznej pasji. Dodajmy do tego świadomość i odwagę, z jaką Idles łączą swą drapieżną muzykę z zaangażowaniem w tematy ważne i aktualne. Koncert wielokrotnie zamieniał się więc w otwarty, radykalny często, manifest. Nie przykryło to jednak muzycznej klasy i maestrii w opanowaniu tego pozornego chaosu. Tak grają tylko najwięksi.
Na zakończenie pierwszego dnia festiwalu mogliśmy podziwiać jeszcze jazzowych eksperymentatorów z Nene Heroine oraz czarującego ulotnym klimatem Australijczyka Ry X. Jednak po występie Idles i bezczelnym rozgromieniu konkurencji trudno było zebrać jeszcze siły na dalszą zabawę. Tym bardziej, że drugi dzień zapowiadał się równie, a jak nie bardziej intensywnie. Niedziela rozpoczęła się wraz z występem młodych gniewnych z polskiej kapeli Sad Smiles. Średnia wieku w zespole oscyluje wokół 17 lat, co było zdecydowanie słychać – granie to było młodzieńcze, naiwne i mierzące wysoko. Kto wie, może jeszcze o nich usłyszymy. Zachęcać do swojej muzyki nie musiała już za to Daria ze Śląska, która zaledwie rok od studyjnego debiutu, zebrała przed główną sceną tłum godny wprawionej wyjadaczki. O wiele bardziej barwne, choć przykryte mrokiem, show dała za to Kasia Lins, która na scenie obok stworzyła wraz z zespołem pełen dramaturgii i emocji muzyczny spektakl. Z polskiej reprezentacji tego dnia wyróżnić trzeba jeszcze trójmiejski kolektyw Klawo, który z miejsca porwał wszystkich swoją eklektyczną odmianą uroczego jazzu do beztroskiej zabawy oraz oczywiście mocno wyczekiwaną hanię rani, której muzyka – wymykająca się gatunkom i szerokościom geograficznym - zatrzymała na te paręnaście minut czas, by przenieść wszystkich zahipnotyzowanych pod sceną do kosmicznej krainy, gdzie prym wiodą instrumenty klawiszowe oraz jej bajeczny głos. Artystka zaprawdę jest nie z tego świata.
Belgijska formacja Warhaus z lubością wraca na koncerty do Polski. Po dwóch solowych wizytach tej wiosny oraz przed zapowiedzianym show w Warszawie w marcu 2025 roku, specjalnie dla Inside Seaside przerwali swój odpoczynek od życia w trasie. A nim Belgowie zainstalowali się na scenie głównej, szalki przetarł tam Vito Bambino, który dziarsko, choć bez entuzjazmu, przeleciał przez swoją solową twórczość. Niestety, widziałem o wiele bardziej żywiołowe koncerty w jego wykonaniu. Trudności z wejściem w odpowiedni rytm mieli również wspomniani Belgowie, tutaj jednak cieniem nad losem koncertu położyły się problemy techniczne, które na lwią część zaplanowanego czasu wybiły wokalistę Maartena Devoldere’a. Końcówka show to jednak Warhaus w najlepszym wydaniu – sensualny, drapieżny i nieprzewidywalny. Ostatnie takty wyśpiewanych wespół z polskimi fanami kompozycji, przede wszystkim z ostatniej płyty Ha Ha Heartbreak, to już dowód wielkiej klasy, co jeszcze długo rezonowało w przestrzeniach Amber Expo.
Końcówka festiwalu to już swoista fiesta i pożegnanie prawdziwie tanecznym krokiem. Najpierw szalona impreza z islandzkim producentem znanym m.in.. z udziału w Eurowizji Daði Freyr, a na koniec hipnotyczne pląsy z Kerala Dust, którzy byli tak samo świetni, co wtórni. A pomiędzy tymi żywiołami główna gwiazda drugiego dnia imprezy, czyli debiutujący na polskiej ziemi Black Pumas. Grupa z Teksasu od pierwszych chwil rozpaliła płomień miłości i porwała wszystkich do tańca. Dowodzony przez rozgrzanego od emocji i buzującej charyzmy lidera Erica Burtona kolektyw zaprezentował coś z pogranicza funkowej mszy i imprezy gospel. Moc była w tym wielka, choć powtarzalność pewnych patentów mogła na dłuższą metę nużyć. Galop przez kolejne kompozycje zwieńczyły hity, na które wszyscy czekali: ogniste Fire oraz mistrzowsko porywające Colors. Tak się kończy bardzo udane festiwale.
Tegoroczną edycję Inside Seaside należy ocenić tylko i wyłącznie pozytywnie – muzyczne gwiazdy dostarczyły nam wielkich emocji, nie brakowało zaskoczeń i zachwytów, a organizatorzy bez zarzutu i na medal udowodnili, że festiwal na jesieni ma sens, czym zdeklasowali rodzimą (i ościenną) konkurencję. Mam nadzieję, że impreza już na stałe zagości w koncertowym rozkładzie jazdy, apetyt rośnie przecież w miarę jedzenia.
A kolejna edycja Inside Seaside odbędzie się już za rok - w dniach 8-9 listopada 2025. Obecność obowiązkowa.