Kopiuj, wklej, czyli "Impostor" - recenzja
- Data publikacji: 19.04.2019, 01:28
Współczesne horrory to temat rzeka. Nie wszystkich ten nurt cieszy, ale trzeba przyznać, że wiele z nich to oryginalne i warte uwagi produkcje. Podobnie zapowiadał się Impostor. Doceniany za oceanem dreszczowiec, który miał się idealnie wpisywać w nie tyle oczywiste strachy, co skrywane pod powierzchnią lęki.
Główną bohaterką jest tu Sarah, matka samotnie wychowująca kilkuletniego Chrisa. Wraz z chłopcem mieszkają na obrzeżach prowincji i wspólnie próbują dostosować się do nowej sytuacji. Wiele zmienia się, kiedy w nieodległym lesie powstaje sporych rozmiarów krater, który pod osłoną nocy odwiedza chłopiec. Od tego momentu Sarah zaczyna mieć wątpliwości, czy to wciąż jej syn, czy może zupełnie obca istota.
Jak widzicie, mamy do czynienia z prostym konfliktem, który swobodnie można rozbudować. Mały chłopiec jawi się jako lustrzane odbicie dziewczynek z azjatyckich horrorów, jednak bez tak oczywistego sznytu grozy. Trudno o bardziej drenujący niepokój, niż podejrzenie, że nasze ukochane latorośle może nie być tym, za kogo się podaje. Sytuację komplikuje dodatkowo krucha psychika głównej bohaterki, przez co granica między realnością, a wyobrażeniem, staje się cienka niczym papier.
Cronin niewątpliwie zadbał, żeby w ramach klarownej konstrukcji, dobudować solidne drugie dno. Trud samotnego wychowania, odnalezienia się w nowym miejscu, czy problemów z akceptacją dorastania własnego dziecka, jest tu bardzo wyraźny. Codzienne, prozaiczne lęki, przenikają się z możliwą ingerencją istot nadprzyrodzonych. Łatwo wpasować się w tak wykreowaną rzeczywistość i złapać kontakt z widocznymi na ekranie niepokojami.
Składowe zgadzają się tu bardzo dobrze, ale prędko można odnieść wrażenie, że reżyser gra na czas. Materiał jaki widzimy na ekranie, bardziej pasuje do krótkiego metrażu, niż nieomal półtoragodzinnego filmu. Pewne sekwencje pojawiają się z zaskakująco regularnością. Nie tyle wzmagają wydźwięk emocji, co wyłuszczają brak inwencji twórcy. Okazuje się bowiem, że pomysłu wystarczyło tu najwyżej na początek i koniec.
Wszystko co łączy oba końce, pokazuje, że Lee Cronin chętnie czerpie inspiracje od kolegów po fachu, ale sam niekoniecznie potrafi nadać im własny sznyt. Pewne motywy są tu wręcz rażąco nadużywane i zamiast rozstrajać nerwy, utulają do snu. W końcu ile razy można wertować temat nawiedzonej staruszki, złowieszczo skrzypiących drzwi, czy wędrówek po domostwie w ciemności? Jeśli już się po podobne środki sięga, wypadałoby je odpowiednio zainscenizować, a z tym jest spory problem.
Wiele aspektów wzbudzania niepokoju, rozbija się tu o najbardziej podstawowe kwestie. Chłopiec podejrzany o bycie obcym, od początku zachowuje się na tyle beznamiętnie, że jego los jest delikatnie mówiąc, mało interesujący. Kerslake w głównej roli robi co może, żeby ukazać spektrum silnych emocji zagubionego rodzica, ale brakuje jej wsparcia ze strony scenariusza. Najbliższe otoczenie jest nie tyle upiorne, co odtwórcze, a świadomość, że to już kiedyś było, bardziej niż dojmująca.
Przez długi czas nie mogłem od siebie odgonić wrażenia, że to sprawne kopiuj wklej, pozbawione własnego charakteru. Poszczególne elementy żywo odwołują do innych produkcji, które zwyczajnie robiły to lepiej. Lee Cronin używa klasycznego apanażu grozy, ale zupełnie zatraca się w jego realizacji. Nie sprawia, że las nocą paraliżuje. Marnuje ilustrację muzyczną, która kompletnie rozmija się z obrazem.
Impostor może i daje pole do popisu przy interpretacji, ale w dobie wielu lepszych pozycji, nieszczególnie mi to imponuje. Strachu czy poczucia niepokoju tu za grosz. Zamiast emocji, pozostaje pełne zniecierpliwienia wiercenie w fotelu. To był materiał na znakomitą, wielobarwną opowieść o strachu przed dojrzałością. Niemożliwością uchronienia potomstwa przed niebezpiecznym światem. Pozostał mierny, odtwórczy straszak, wyzbyty z jakiegokolwiek napięcia.
Ocena - 5/10