Biało-czerwone mundiale (6) - Korea/Japonia 2002

  • Data publikacji: 11.06.2018, 19:20

Awans na azjatycki mundial odbywający się w 2002 roku był historyczny. Polska po 16 latach przerwy wracała na wielki turniej. Oczekiwania były ogromne, a potęgowały je fakt, że awansowaliśmy jako pierwsza drużyna z Europy. Balon był pompowany, aż osiągnął takie rozmiary, że pozostało mu tylko pęknąć z potężnym hukiem. Tak też się stało.

Pompujemy

 

Eliminacje przeszliśmy nadzwyczaj sprawnie. Mieliśmy zgrany, charakterny zespół. Trzon kadry stanowili m. in. Świerczewski, Dudek, Kałużny, Koźmiński, a także naturalizowany napastnik z Nigerii Emmanuel Olisadebe. Awans zapewniliśmy sobie już na dwie kolejki przed końcem eliminacji zwycięstwem z Norwegią 3:0. Był to historyczny sukces. Drużyna Engela awansowała po 16 latach nieobecności. W kraju zapanowała euforia, piłkarze stali się wręcz celebrytami, trener na fali sukcesu wydał książkę. Niestety, zachwyty były wyolbrzymione, a oczekiwania rosły. Potęgowało to wrażenie fakt, że piłkarzy można było zobaczyć wszędzie. Na kubeczkach, na opakowaniach "chińskich zupek". Balon puchł. Sam trener Engel mówił, że jedziemy po mistrzostwo świata, co z pewnością potęgowało presję. Ta okazała się zbyt wielkim ciężarem.


"Dzisiaj, gdybym powołał tych 23, których powołałem, to bym nie dał nikomu zmienić nawet jednego nazwiska na liście. Ale wtedy był ten zarząd nade mną, który trzeba było szanować" - powiedział po latach Jerzy Engel. Trener musiał odrzucić Tomasza Iwana, bo tak miał chcieć zarząd. Drużynę uważano za zbyt imprezową, jednak odsunięcie dzisiejszego dyrektora kadry nie wyszło dobrze naszej reprezentacji. Całe szczęście, że dzisiaj (jak się powszechnie przyjęło) nie ma miejsca w naszej piłce na podobne praktyki.

Mundial

 

Mecz otwarcia. Pełny stadion. Gramy z gospodarzem którym, jak się okazało po czasie, pomagały ściany. Ale nie w meczu z nami, wtedy Koreańczycy nie potrzebowali pomocy. Już po wyjściu piłkarzy z tunelu można było przypuszczać, że mecz zakończy się klapą.




Gładkie 2:0 oznaczało, że w meczu z Portugalią musimy wygrać. Drużyna rywali naszpikowana gwiazdami. Na ławce Nuno Gomes czy Rui Costa, w wyjściowej 11 Vitor Baia, Luis Figo, Fernando Couto, Sergio Conceicao czy Pauleta. Ten ostatni do dzisiaj wzbudza kompleksy u Tomasza Hajty, który miał kryć portugalskiego napastnika. To był jeden z najgorszych meczy w kadrze naszego obrońcy i na samo wspomnienie o Paulecie Hajto robi się czerwony na twarzy. Przegraliśmy 4:0 po bardzo słabej grze. Ten wynik oznaczał, że z USA zagramy tylko o honor.

 

Cała nasza drużyna grała źle i była wyraźnie bez formy. Po meczu z Koreą Engel nie zrobił praktycznie żadnych zmian. Drużyna potrzebowała wstrząsu, rotacji, jednak ta nastąpiła dopiero na mecz z USA, co obnażyło błędy w wystawianiu składu naszego trenera. Na boisku pojawili się m. in. Jacek Zieliński czy Cezary Kucharski. Wygraliśmy ze Stanami 3:1, ale ten mecz już nie miał dla nas większego znaczenia.

Powrót

Mieliśmy wrócić jako mistrzowie, a nie wyszliśmy z grupy. Jerzy Engel odszedł w niesławie, a jego książką okazała się niewypałem. Jedno trzeba jednak oddać tej drużynie: to od jej awansu nasza kadra zaczęła dobrą serię w eliminacjach. Już cztery lata później zagraliśmy na mistrzostwach w Niemczech i to kadra z początku XXI wieku przerwała klątwę Piechniczka.