Niegrzeczne dzieci Matki Ziemi  [FELIETON]
Źródło własne

Niegrzeczne dzieci Matki Ziemi [FELIETON]

  • Dodał: Patrycja Kwaśniewicz
  • Data publikacji: 22.04.2021, 08:20

Mija rok od pożaru w Biebrzańskim Parku Narodowym. Spłonęło wówczas ponad 5 tysięcy hektarów. Dziś pojawiło się u mnie znajome niewygodne uczucie. Właściwie cała paleta niepokojących myśli.

 

Rok temu bielik z Wrocenia płonął żywcem, osłaniając swój wylęg przed jęzorami płomieni. Pamiętam dobrze moment, jak dowiedziałam się, że ptasi raj stoi w ogniu, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Bo przecież już nic nie mogłam zrobić. Bardzo niewygodne uczucie, które jak już raz się pojawi, to nie znika.

 

Miewam kilka rodzajów takich niewygodnych uczuć. Jedne przychodzą, gdy obserwuję jak ostatnimi czasy dużo się mówi o klimacie, o przyrodzie, o bioróżnorodności. Dużo się mówi w mediach o ekologii, o czystym powietrzu, o zrównoważonym rozwoju, o zielonej polityce, o odpowiedzialności za nasze wybory. Ogólnie dużo się mówi. A niektóre obietnice polityczne są tak piękne, że można o nich wiersze pisać. Ale to tylko obietnice, a do tego krótkoterminowe. Przyroda nie dba o to, jakie masz poglądy polityczne i na kogo zagłosujesz w następnych wyborach. Wszyscy oddychamy tym samym powietrzem, wszyscy chodzimy po tej samej Ziemi. I mi jest niewygodnie z tym, że na gadaniu się najczęściej kończy. Chyba za bardzo się przyzwyczailiśmy do greenwashingu, aby zauważyć, że w rzeczywistości nic właściwie się nie zmienia. Za bardzo skupiliśmy się na tym, żeby kupować produkty w ładnych zielonych opakowaniach z obietnicą późniejszego recyklingu, podczas gdy do tej pory tak na prawdę tylko 9% całego naszego plastiku poddano recyklingowi.

 

Niewygodnie mi z myślą, że wielu z nas nie patrzy na swoje codziennie działania w kontekście skutków dla klimatu i lokalnego środowiska. Nie chcę należeć do tych, którzy wypalają trawy w okolicach Biebrzy, do tych którzy nie chcą widzieć wyschniętej Noteci. Do tych, których nie interesują upalne lata, okazjonalny śnieg zimą, płonące lasy i susze, zanik lodu morskiego w Arktyce, ogromne ilości metanu uwalnianego do atmosfery, topniejące lodowce i zakwaszane oceany, góry plastikowych śmieci i ginące pszczoły. Robię co mogę, żeby do nich nie należeć. Nie chcę do nich należeć. Nie chcę mieć klapek na oczach i mówić, że mnie to nie dotyczy. Bo mam pewne zobowiązanie.

 

Urodziłam się w Dzień Ziemi - taki zbieg okoliczności. Może dlatego tak bardzo czuję się dzieckiem Matki Ziemi. Jakby nie patrzeć, wszyscy nimi jesteśmy. Jesteśmy dziećmi naszej cierpliwej Matki Ziemi i jesteśmy niegrzeczni. A mamie kończy się cierpliwość.

 

Pamiętam Dni Ziemi, kiedy chodziłam do podstawówki. A jakoś bardzo dawno to nie było. Od kilku lat nie dostrzegam i nie słyszę tłumów dzieci wychodzących 22 kwietnia sprzątać śmieci w parku, czy podziwiać drzewa w lesie. Kiedy chodziłam do podstawówki, przynosiliśmy nadmiar plastikowych reklamówek z domów, po czym odbywał się konkurs: która klasa zrobi najdłuższy łańcuch z plastikowych reklamówek wygrywa. To była prosta idea - zróbmy kilkudziesięciometrowe łańcuchy z foliówek, aby pokazać, ile ich gromadzimy w domu po każdych zakupach. A były one długie. W Światowy Dzień Ziemi chodziliśmy gęsiego, sprzątając świat i ucząc się odpowiedzialności za otaczającą nas przyrodę. Miało nas to czegoś nauczyć. A z biegiem czasu jakoś tak to ucichło. Skąd wiem, że to się zmieniło? Mieszkam naprzeciwko mojej dawnej podstawówki.

 

Greta Thunberg w 2019 roku w Parlamencie Europejskim powiedziała: - Chcę, żebyście wpadli w panikę. Chcę, żebyście panikowali, jakby wasz dom się palił. Nie wszyscy wzięli to na poważnie. Czy dziewczynka z warkoczem może nas przestraszyć? Szczerze mówiąc, mało mnie interesuje, ile osób nie lubi szwedzkiej nastolatki, bo przecież rezygnowała z lekcji, żeby usiąść na ulicy i wytykać błędy, które nie lubią być wytykane. Ja raczej myślę o tym, że też trochę chcę, żeby ludzie spanikowali. Może właśnie panika by się tutaj przydała - taka wewnętrzna panika u każdego z nas. Może to by coś ruszyło, biorąc pod uwagę, że wyjście na ulicę i żądanie zmian następuje zwykle w momencie, gdy jesteśmy już zbyt spanikowani, aby bezczynnie siedzieć na kanapie i oglądać Netflixa. Chociaż niektórzy, między innymi prof. Szymon Malinowski, uważają, że już można panikować.

 

Dobrze wiem, jak sobie popsuć humor. Wystarczy, że poczytam raporty IPCC i dzień staje się mniej wesoły. Fakty na temat naszego wpływu na klimat, obecnego stanu lasów, mórz i oceanów, przyszłości, jaka nas czeka, jeżeli wszystko dalej będzie się odbywało as usual, nie napawają optymizmem. Czasami próbuję się za wszelką cenę pozbyć tych wszystkich niewygodnych i dręczących mnie myśli. Gdybym nie zajmowała sobie głowy innymi pozytywnymi rzeczami, które niewątpliwie obok tego wszystkiego się wydarzają, pewnie widziałabym przyszłość raczej jak w Mad Maxie, aniżeli zieloną, czyli taką, którą osobiście wolę widzieć. Gdybym myślała tylko o tym, jacy jesteśmy wobec planety nie fair i do czego to prowadzi, przestałabym być optymistką, a bardzo tego nie chcę. Optymizm sprawia, że się staram. Wiem, że wszystkiego nie naprawimy, bo na niektóre rzeczy już teraz jest za późno. Ale myślę, że warto troszczyć się o to, co jeszcze możemy naprawić. I uważam, że Dzień Ziemi jest dobrym momentem, aby mówić o tym. I kolejnego dnia. I każdego następnego.

 

Co poczną panowie świata w obliczu katastrofy? Może stworzą aplikację do naprawiania świata. Klik - i po problemie. Tyle, że nasz świat to nie Windows z ładnymi widokami, gdzie jak coś nam przeszkadza, wrzucamy do kosza i znika. To nie takie proste. Tak sobie myślę, że jeżeli będziemy traktować Ziemię jako jedynie miejsce, które ma spełnić wszystkie nasze zachcianki, to ona w końcu pokaże nam środkowy palec.

 

I nadejdzie moment, gdy nam też przyjdzie być bielikami, które spłoną we własnym gnieździe, ratując resztki grajdołu, którym się do tej pory odgradzaliśmy i udawaliśmy, że negatywne skutki naszego ludzkiego wygodnictwa są zbyt odległe, aby je dostrzec. One już tutaj są. Na co dzień ich nie dostrzegamy, są malutkie. Jeszcze nie urosły na tyle, żeby nas wystraszyć. Ale lekceważone problemy są jak dzieci - zanim się obejrzysz, to już są duże. Gdzie wtedy uciekniemy? Osiedle na Marsie może nie być jeszcze gotowe.