Analiza: czy traktat pokojowy na Półwyspie Koreańskim zostanie podpisany?

  • Data publikacji: 24.08.2018, 20:45

Prezydent Korei Południowej Moon Dze In wyraźnie załagodził stosunki ze swoim jedynym sąsiadem - Koreą Północną. Podkreśla, że chce czegoś więcej niż tylko pokoju z Pjongjangiem, przewiduje również ekonomiczny i dyplomatyczny impuls w relacjach między tymi państwami. Na jego drodze pojawiają się dwa problemy: ma tylko jedną pięcioletnią kadencję, a Stany Zjednoczone, najważniejszy sojusznik Korei Południowej, wydają się nie podzielać planów Koreańczyków.

 

Stosunki między dwoma Koreami są w ostatnich miesiącach coraz lepsze. Prezydent Korei Południowej ma odwiedzić Pjongjang w przyszłym miesiącu, by po raz trzeci spotkać się z przywódcą Korei Północnej Kim Dzong Unem. Równoczesne negocjacje między Koreą Północną i USA nie są jednak tak optymistyczne i napotykają wyraźne kłopoty. A im dłużej trwa impas w rozmowach i działaniach na linii Waszyngton-Pjongjang, tym większy rozdźwięk powstaje również pomiędzy Waszyngtonem i Seulem. Prezydent Moon może być wyraźnie niezadowolony utrudnianiem prowadzenia przez niego polityki zbliżenia z KRLD przez USA. Jak widzą tę sytuację trzy zainteresowane strony - Korea Północna, Korea Południowa oraz Stany Zjednoczone?

 

Ustanowić pokój

 

Prezydent Moon Dze In za swój główny cel określił rozwój gospodarczy Korei Południowej. Zrozumiał także, że równomierny rozwój jego państwa nie będzie możliwy, jeśli zostanie ono "samotną wyspą" otoczoną z trzech stron morzem i wrogim sąsiadem na północy. Warto zauważyć, że wojna koreańska nie została do tej pory zakończona. 27 lipca 1953 roku podpisano jedynie rozejm, który trwa już ponad 65 lat. Otwarcie się na współpracę gospodarczą z Koreą Północną otworzyłyby jednocześnie Koreę Południową na Azję Północną - Chiny i Rosję - tworząc lądowe połączenia przez północną część Półwyspu Koreańskiego. To właśnie takie warunki współpracy miał na myśli prezydent Moon w przemówieniu wygłoszonym w połowie sierpnia, w którym wyznaczył ambitną wizję gospodarczą nie tylko na Półwyspie, ale także w całym regionie, porównując swój plan z Europejską Wspólnotą Węgla i Stali, która ostatecznie urodziła Unię Europejską. Taki radykalny plan przekształciłby i połączył gospodarki obu Korei, zapewniając Korei Południowej cenne połączenie lądowe z resztą kontynentu azjatyckiego. Widząc impas w rozmowach między USA i Koreą Północną, które wcześniej chwalił za sprowadzenie Korei Północnej do stołu negocjacyjnego, południowokoreański prezydent podkreślił "znaczenie uznania, że jesteśmy głównymi bohaterami w kwestiach związanych z Półwyspem Koreańskim". "Rozwój stosunków międzykoreańskich nie jest efektem postępu w relacjach między Północą a Stanami Zjednoczonymi. Przeciwnie, postęp w rozmowach międzykoreańskich jest siłą napędową stojącą za denuklearyzacją Półwyspu Koreańskiego" - dodał. Potencjalny zysk ze współpracy Moon ocenił, zgodnie z raportem południowokoreańskiego rządu, na ponad 150 miliardów dolarów w ciągu najbliższych 30 lat.

 

Widać wyraźnie, że Korea Południowa zamierza przejąć inicjatywę w rozmowach, wyręczając w tym swojego największego sojusznika. Prawdopodobnie Seul zrozumiał, że zostawiając te sytuację otwartą, można zaprzepaścić dotychczasowe postępy w rozmowach, o których pisały już północnokoreańskie media, stwierdzając, że USA "odwróciło wrzące oczekiwania i nadzieje świata na zniecierpliwienie i rozczarowanie". Jednocześnie rząd południowokoreański nie może oficjalnie przyznać rozejścia się wizji pokoju ze swoim sojusznikiem, co mogłoby jeszcze bardziej zaważyć na sytuacji i dać Korei Północnej dodatkowy argument. Tym samym w środę (22 sierpnia) rzecznik rządu Korei Południowej powiedział, że Waszyngton i Seul "są w bardzo ścisłej koordynacji i współpracy w procesie budowania mechanizmu pokojowego na Półwyspie Koreańskim, w tym deklaracji końca wojny koreańskiej".

 

Moon

Moon Dze In podczas przemówienia

 

Korea Północna korzysta

 

Brak porozumienia w prowadzeniu wspólnej polityki, który zaistniał między Waszyngtonem i Seulem, niekoniecznie jest wynikiem działania Korei Północnej, ale zdecydowanie Korea Północna go wykorzystuje. USA skupione są na denuklearyzacji, Korea Południowa myśli o pokoju w szerszym zakresie. W ten sposób Pjongjang zaczął naciskać na Seul, aby ten przekonał teraz Waszyngton do złagodzenia sankcji, jednocześnie opóźniając dyskusję o konkretnych krokach w kierunku denuklearyzacji. Korea Północna zgadza się z południowym sąsiadem, jeśli chodzi o zakończenie wojny. We wtorek (21 sierpnia) północnokoreańska gazeta partyjna Rodong Sinmun pisała, że "przyjęcie deklaracji o zakończeniu wojny jest zadaniem, które nie wymaga dalszych opóźnień". "Jej podpisanie ma ogromne znaczenie dla zapewnienia pokoju i bezpieczeństwa, zarówno na Półwyspie Koreańskim, jak i na świecie, poprzez budowanie zaufania między nami (Koreą Północną - red.) a Stanami Zjednoczonymi i poprawą wzajemnych stosunków" - napisano.

 

Obie Koree jasno wyraziły swoje pragnienie podpisania traktatu pokojowego. Prezydent Moon obiecał nawet, że wojna zostanie zakończona do końca tego roku, być może podczas jego podróży na północ we wrześniu. Oczywiście oficjalnie pokój kończący wojnę w Korei wymagałby podpisu Stanów Zjednoczonych i Chin, pozostałych uczestników konfliktu, jednak jeśli obie Koree faktycznie zdecydują się na ten krok, mogą również same zdeklarować koniec wojny między nimi i podpisać bilateralny traktat pokojowy. Wówczas sytuacja byłaby jeszcze bardziej skomplikowana dla Stanów Zjednoczonych, które nadal formalnie zostałyby w konflikcie z KRLD. Zaostrzyłoby to dodatkowo antagonizm między Seulem a Waszyngtonem mogący zachwiać wzajemnymi stosunkami. USA mogą również nie uznać dwustronnego traktatu pokojowego za prawomocny i legalny koniec wojny koreańskiej lub aktywnie blokować podpisanie tej umowy przez Koreę Południową. Taka sytuacja z pewnością jednak spotkałaby się z negatywną reakcją społeczności międzynarodowej i dodatkowo wzmocniła pozycję Korei Północnej jako inicjatora procesu pokojowego z wyłączeniem Stanów Zjednoczonych.

 

Spotkanie Kim Dzong Una z Donaldem Trumpem odbyło się 12 czerwca 2018 roku w Singapurze.

 

Utracone porozumienie

 

Rodong Sinmun narzekał w zeszłym tygodniu na "tych, którzy sprzeciwiali się dialogowi z USA" i "budowali podejrzenia rozbudowy tajnych obiektów nuklearnych w Korei Północnej", co zdaniem tej państwowej gazety z Korei Północnej jest "fikcją, prowadzącą do wykolejenia dialogu". Nawiązuje to do polityki prowadzonej obecnie przez Stany Zjednoczone, których administracja zażądała pełnego rozliczenia aktywów nuklearnych Korei Północnej przed przystąpieniem do rozmów lub ewentualnego zniesienia sankcji gospodarczych. Po czerwcowym spotkaniu prezydenta Trumpa z Kim Dzong Unem, sankcje zamiast zelżenia, czego oczekiwała KRLD, zostały pogłębione i dotknęły również firmy chińskie i rosyjskie, które oskarżono o naruszenie ograniczeń w handlu z Pjongjangiem. W ten sposób Waszyngton próbuje utrzymać swoją strategię "maksymalnej presji". Taki impas w rozmowach po szczycie w Singapurze może właściwie całkowicie zaprzepaścić osiągniętą "przyjazną atmosferę". Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest obecnie to, że w pewnym momencie w niedalekiej przyszłości negocjacje zakończą się z powodu niewspółmierności oczekiwań i wzajemnej nieufności. Niewątpliwie w takiej sytuacji dużą rolę może odegrać prezydent Moon Dze In, powtarzając swoją poprzednią rolę w ratowaniu szczytu w Singapurze po tym, jak Trump nagle odwołał go w maju.

 

Zarówno Seul, ale także Pekin i Moskwa, chcą, aby proces pokojowy przebiegał szybciej niż proces denuklearyzacji. Może to oznaczać dla USA ostatecznie pozostanie z tyłu w dalszych negocjacjach i budowie nowych powiązań gospodarczych pomiędzy państwami tego regionu Azji. Pekin i Moskwa mogłyby w tej sytuacji znieść sankcje ze swojej strony i nie realizować swoich zobowiązań wynikających z rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ. Mało prawdopodobnym jest, żeby również inne państwa były w tej sytuacji skłonne do powrotu do zagrożenia, które charakteryzowało wcześniejsze podejście Trumpa do Korei Północnej, pozostawiając prezydenta USA potencjalnie wykluczonego z jednej kwestii polityki zagranicznej, w której jego zdaniem odniósł największy sukces.