
Xi Jinping: Chiny nie dążą do hegemonii w regionie
- Data publikacji: 23.11.2021, 15:12
W poniedziałek odbył się wirtualny szczyt pomiędzy Chińską Republiką Ludową a Stowarzyszeniem Narodów Azji Południowo-Wschodniej. Prezydent Xi Jinping miał wówczas powiedzieć, że Chiny nie będą zastraszać mniejszych państw i narzucać swojej dominacji na Morzu Południowochińskim.
To zapewnienie, przekazane przez chińskie media, pozostaje w sprzeczności z roszczeniami terytorialnymi Państwa Środka i licznymi incydentami, które nie umknęły opinii międzynarodowej. Konflikt o Morze Południowochińskie trwa od lat, deklaracje Xi Jinpinga nie sprawią raczej, że władze Filipin zapomną o tym, że ich statki zostały w zeszłym tygodniu zaatakowane armatkami wodnymi przez chińskie jednostki. Mało prawdopodobne, że słowa Jinpinga doprowadzą do tego, że Wietnam przestanie zbroić się na wybrzeżu. Wietnamskie władze mają w pamięci incydent z 2019 roku, gdy chińskie statki badawcze wtargnęły do wyłącznej strefy ekonomicznej Wietnamu w poszukiwaniu ropy. Rok wcześniej Państwo Środka doprowadziło do wycofania się stamtąd hiszpańskiej firmy, której władze Wietnamu udzieliły licencji na poszukiwanie surowców w tej części akwenu.
Deklarowane dobre sąsiedztwo Chin wobec państw skupionych w ASEAN-ie (Singapur, Laos, Kambodża, Wietnam, Malezja, Mjanma, Indonezja, Filipiny, Tajlandia i Brunei) ma zostać usankcjonowane prawnie i wyrażone w Kodeksie Postępowania, dotyczącym działań na terenie spornego akwenu. Dokładna treść dokumentu nie jest jeszcze znana, bo nie zakończył się proces negocjacyjny w tej sprawie. Zdaniem analityków chińscy dyplomaci będą dążyć do wypracowania go jak najszybciej i liczyć będą na poparcie władz Kambodży, z którymi pozostają w dobrych stosunkach. Na razie o sprawie Morza Południowochińskiego możemy przeczytać w oficjalnej notatce, opublikowanej po wirtualnym spotkaniu jedenastu państw:
Strony potwierdzają znaczenie przestrzegania prawa międzynarodowego, w tym Konwencji Narodów Zjednoczonych o prawie morza (UNCLOS) z 1982 roku i że będą nadal promować bezpieczeństwo na morzu, wzmacniać wzajemne zaufanie oraz dążyć do utrzymania pokoju i stabilności na Morzu Południowochińskim. (...) Zainteresowane Strony zobowiązały się do rozwiązania kwestii terytorialnych i sporów sądowych w sposób pokojowy, bez uciekania się do do gróźb użycia siły.
O tym, jak realizowane będą obopólne zapewnienia, dowiemy się zapewne w najbliższej przyszłości. O innych płaszczyznach sporu pomiędzy Chinami a państwami ASEAN-u pisaliśmy kilka dni temu.
Bezpośrednio przed wczorajszym szczytem adresowana była jednak jeszcze jedna paląca kwestia - spór o to, kto ma reprezentować Mjanmę na spotkaniu. Według źródeł, na które powoływała się agencja Reutersa, chińscy dyplomaci mieli lobbować na rzecz zaproszenia na szczyt głównodowodzącego sił Mjanmy, generała Min Aung Hlainga - jednego z dowódców odpowiedzialnych za przewrót wojskowy w dawnej Birmie. Miało to napotkać zdecydowany opór ze strony Indonezji, Malezji, Singapuru i Brunei. Państwa ASEAN-u nie chcą bowiem legitymować władzy generała, dopóki w kraju nie zostanie przywrócony porządek i nie zostaną wprowadzone podstawowe swobody obywatelskie i chociaż namiastka demokracji. Ostatecznie przedstawiciele Chin mieli zgodzić się na to, żeby Mjanmę reprezentował ktoś spoza politycznych (w domyśle: wojskowych) kręgów.
Minister Spraw Zagranicznych Malezji przekazał jednak mediom, że szczyt rozpoczął się bez żadnego przedstawiciela Mjanmy.