Zegar wciąż tyka, „tik, tik… BUM!” [RECENZJA]
- Dodał: Natalia Zoń
- Data publikacji: 07.01.2024, 19:52
Kompozytor, autor tekstów, performer i dramatopisarz. Jonathan Larson obecnie znany jest jako twórca Rent, który zrewolucjonizował teatr muzyczny. W tik, tik… BUM! poznajemy Jona w momencie, gdy jest dopiero dobrze zapowiadającym się kompozytorem… a za chwilę kończy trzydziestkę.
tick, tick… BOOM! napisany przez Jonathana Larsona w 1990 roku początkowo był autobiograficznym monologiem rockowym, znanym najpierw pod nazwą 30/90, później jako Boho Days. Największa modyfikacja została wprowadzona dopiero po śmierci Larsona – sztuka została zmieniona na musical na trzech aktorów.
Nova Scena Teatru Muzycznego ROMA, na której wystawiane jest tik, tik… BUM! w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego i w przekładzie Michała Wojnarowskiego idealnie wpasowuje się w kameralność przedstawienia. Niewielka przestrzeń sprawia, że jest intymnie, a granica między aktorami a widzami właściwie się zaciera. Zresztą niejednokrotnie łamana jest czwarta ściana, nie tylko z publicznością, ale i z zespołem muzycznym.
Oszczędna w środkach scenografia Mariusza Napierały co rusz zmienia swoje zastosowanie i jednocześnie przenosi w inne miejsca. Wynajmowane przez Jona mieszkanie z pianinem, sofą i schodami na dach szybko zmienia się w knajpę, w której pracuje. Pianino staje się stołem, a krzesła pełnią funkcję auta. Twórcy stawiają na wyobraźnię i to, jak najbardziej tu pasuje!
Narratorem historii jest Jon (Marcin Franc), który prowadzi widza przez swoje życie. Opowiada o swoich próbach (jak dotąd bezskutecznych) zrobienia kariery na Broadwayu, wątpliwościach i lękach, ale także o codziennym życiu w Nowym Jorku artysty bez pieniędzy, dorabiającego jako kelner.
W Jonie narasta frustracja i niepokój. Wie, że jest w stanie osiągnąć sukces, ale co jeśli mu się to nie uda? Czemu jego agentka nie odbiera od niego telefonów i dlaczego nikt nie jest zainteresowany wyprodukowaniem jego sztuki? Czy naprawdę jedyną opcją jest porzucenie marzeń i celów, tak jak zrobili to jego znajomi? Bohater zbliża się do wieku, w którym myśli, że powinien już coś osiągnąć. W końcu inni dokonali tego przed przekroczeniem tej feralnej liczby.
Marcin Franc idealnie ukazał wszystkie buzujące w Jonie emocje. Strach, złość na świat czy frustrację. Jego postać łączy niezwykłe ambicje z byciem czasem odrobinę niezdarnym, ale i szaleńczo wręcz chcącym, by było o nim głośno. Przy tym wszystkim jest autoironiczny i pewny swojego talentu. Nie brakuje więc kąśliwych uwag i pisania, pisania i jeszcze raz pisania.
Na scenie Jonowi towarzyszą: najlepszy przyjaciel Michael (Piotr Janusz), Susan (Maria Tyszkiewicz) oraz kilka innych, drugoplanowych postaci granych przez tę dwójkę. Zazwyczaj nie jestem zwolenniczką tego typu rozwiązań, ale tutaj przeskoki między bohaterami wychodzą bardzo naturalnie i z wyczuciem, w czym ogromna tu zasługa aktorów, tak dobrze wcielających się w kolejne osoby.
Michael porzucił marzenia o aktorstwie na rzecz prawdziwej pracy. Dobrze zarabia, stać go na nowe mieszkanie i auto. Jednak choć zawodowo zdecydowanie mu się powodzi, to dręczą go własne problemy, o których początkowo tylko napomina mimochodem. Trzyma to w sobie, chce cieszyć się życiem, póki może…
Długoletnia przyjaźń Michaela i Jona jest po prostu piękna. Oparta na wzajemnym wsparciu i wspólnym celebrowaniu radosnych momentów. Piotr Janusz świetnie oddał to, co czuje Michael i jak mimo wszystko stara się być cały czas przy Jonie. Scena, w której we dwoje wchodzą do nowo nabytego przez Michaela apartamentu, jest cudownym popisem wokalnym zarówno Piotra Janusza, jak i Marcina Franca, ale także idealnie ukazuje ich relacje.
Susan natomiast jest tancerką. Uczy innych tańczyć, dostaje też propozycję wyjazdu… jej kariera nabiera rozpędu. Jednocześnie chciałaby się już ustatkować i wieść spokojne życie, najlepiej z dala od Nowego Jorku.
Maria Tyszkiewicz błyszczy zarówno w roli dziewczyny głównego bohatera, jak i jako Karessa, która występuje w produkcji Jona. Jako Susan żyje pomiędzy — tym, co tu i teraz a tym, co chciałaby zrobić dla siebie. Kocha Jona, ale zaczyna zauważać, że ich związek zaczyna ją ograniczać. Jako Karesaa jest natomiast przebojowa i niezwykle pewna siebie. Jej wykonanie Zmysły odzyskaj jest cudowne — pełne pasji, gracji i delikatności.
tik, tik… BUM! to prawdziwy rollercoaster emocjonalny. Raz jest bardziej nostalgicznie i refleksyjnie (Trójka z przodu, Johnny waha się), aby zaraz było radośnie i kolorowo (Słodycz - Cukier) czy energicznie i tanecznie (Zielony sen). Niedziela to ukłon w stronę broadwayowskiego klasyka, a Terapia uderza groteskowością. Jednak zdecydowanie najwięcej emocji wywołał we mnie utwór Dlaczego?, jak i chwila go poprzedzająca. Cisza budująca napięcie i potem nagły wybuch. Tę niezwykle trudną i wymagającą scenę, Marcin Franc zagrał brawurowo. Targany emocjami, z pełnym zaangażowaniem i wrażliwością.
Mimo upływu lat przesłanie tik, tik… BUM! wciąż jest niezwykle aktualne. Wydźwięk wciąż tykającego zegara szczególnie uderza, wiedząc, że Jonathan Larson zmarł, zanim nadszedł jego ogromny i tak bardzo wyczekiwany sukces. To słodko-gorzka opowieść, która porusza i angażuje widza od pierwszych minut. Tutaj wszystko jest doskonałe – obsada, zespół muzyczny, reżyseria, przekład, scenografia, kostiumy i choreografia.
Reżyseria: Wojciech Kępczyński
Przekład: Michał Wojnarowski
Kierownictwo muzyczne, dyrygent: Jakub Lubowicz
Scenografia i reżyseria światła: Mariusz Napierała
Kostiumy: Anna Waś
Choreografia, asystent reżysera: Agnieszka Brańska
Współpraca reżyserska: Ewa Konstancja Bułhak
Programowanie światła: Michał Mardas, Krzysztof Gantner
Charakteryzacja i fryzury: Anna Stokowska
Asystent kostiumografa: Jagoda Mordak
Nadzór produkcji: Ewa Bara
Natalia Zoń
Zawsze odlicza do jakiegoś koncertu. Miłośniczka teatru, a szczególnie musicali. W wolnych chwilach pochłania kolejne książki. E-mail: nataliazon@icloud.com