Premier League: podział punktów na Goodison Park
- Dodał: Krystian Stefaniuk
- Data publikacji: 27.01.2021, 23:40
W spotkaniu 20. kolejki Premier League Everton podejmował na Goodison Park ekipę Leicester. Delikatnym faworytem byli przyjezdni. Mecz zakończył się remisem.
Obie drużyny w tym sezonie lepiej radzą sobie na wyjazdach. Dla drużyny z Liverpoolu był to mecz o powrót do rejonu tabeli, w którym obecność premiowana jest awansem do europejskich pucharów. Warto nadmienić, że przed spotkaniem zespoły dzieliło sześć punktów, przy czym Leicester miał rozegrane dwa mecze więcej. Obie drużyny musiały sobie radzić bez kilku podstawowych zawodników. W drużynie gospodarzy za kartki pauzował Abdoulaye Doucouré, zaś mistrzowie Anglii z 2016 roku musieli obyć się bez ich najlepszego strzelca. Jamie Vardy zmaga się z przepukliną, jest już po operacji i czeka go jeszcze kilkutygodniowa przerwa w grze. Arbitrem spotkania był mający 52 lata Mike Dean.
Mecz rozpoczęli gospodarze. Pierwsze minuty spotkania to nieśmiałe ataki obydwu zespołów i wzajemne badanie pola. Ładnym rajdem lewym skrzydłem w 8. minucie popisał się Harvey Barnes, który minął kilku przeciwników i dogrywał piłkę do środka, lecz koledzy z ataku nie wykorzystali niezłej sytuacji. Analogiczna sytuacja miała miejsce dwie minuty później, wtedy już sam Barnes złamał obronę rywala zejściem do środka i został sfaulowany przez Yerry'ego Minę. Lisy miały pierwszą dogodną okazję z rzutu wolnego z bliskiej odległości, lecz próba zakończyła się uderzeniem w mur. Goście zaczęli przeważać, częściej znajdowali się przy piłce i w przeciwieństwie do graczy Evertonu tworzyli sytuacje bramkowe. W 14. minucie świetnie z narożnika pola karnego próbował James Madison, jednak przestrzelił o kilkanaście centymetrów nad poprzeczką Jordana Pickforda. Pierwszą sytuację The Toffees stworzyli sobie w 15. minucie. Po dobrym dośrodkowaniu Lucasa Digne głową niecelnie uderzał Richarlison. Everton zaczął odrabiać straty w posiadaniu piłki, lecz nie przerodziło się to w okazje bramkowe. Po przewadze ekipy Brendana Rodgersa nieoczekiwanie przyszła bramka dla Evertonu. W 30. minucie pięknym strzałem prawą nogą popisał się James Rodriguez. Były zawodnik Realu Madryt zmieścił piłkę w bramce strzelając z siedemnastego metra, futbolówka jeszcze odbiła się od słupka, co dodało urody trafieniu. Do momentu gola mecz nie należał do najciekawszych i z nadzieją dla widowiska czekaliśmy na odpowiedź Lisów. W 42. minucie Wilfred Ndidi doznał kontuzji i przedwcześnie musiał opuścić plac gry. Zastąpił go Nampalys Mendy. Do końca pierwszej części meczu nie oglądaliśmy dogodnych szans na strzelenie bramki z żadnej ze stron. Po pierwszym golu obraz gry się nie zmienił, a przewaga Evertonu wynikała głównie ze szczęścia i klasy Jamesa, aniżeli z dobrej gry. Z nadzieją oczekiwaliśmy na wydarzenia drugiej połowy meczu.
Od początku drugich 45 minut Leicester starało się wyrównać stan spotkania. Udało się zdobyć kilka stałych fragmentów gry oraz zorganizować kilka ciekawych akcji, lecz bez rezultatu w postaci trafienia. Świetną okazje mieli w 50. minucie, lecz James Justin strzelił obok bramki z linii pola karnego. Goście atakowali, a gracze Carlo Ancelottiego starali się bronić wyniku oraz liczyli na kontrataki. Obraz gry był prawie identyczny jak w pierwszej połowie. Nawet Madison miał okazję z rzutu wolnego z podobnej odległości, lecz wykonał go równie kiepsko jak przy pierwszej próbie. Gracze Brendana Rodgersa grali w drugiej części bardziej kombinacyjnie, lecz nawet mimo dość nieumiejętnej obrony Evertonu, nie udawało im się odwrócić wyniku. Niezłą okazję Lisy miały w 65. minucie, lecz Pickford był szybszy pod bramką od wbiegającego do niskiego dośrodkowania Justina. To co nie udawało się przez ponad godzinę gry miało miejsce w 67. minucie. Youri Tielemans z dystansu pokonał golkipera gospodarzy, który popełnił błąd przy próbie obrony. Asystą popisał się, świetnie dysponowany tego dnia, Harvey Barnes. Leicester starało się o tę bramkę, a bierność formacji ofensywnej Evertonu zemściła się i na tablicy wyników widniał remis. Everton grał bez jakichkolwiek ambicji, mimo utraty bramki starał się murować pole karne Pickforda i nie pokazywał nic pozytywnego w ataku. Z kolei Leicester starało się dosłownie wejść za linię bramkową, co było bardzo trudne przy dziesięciu obrońcach. Goście nie potrafili skutecznie dograć piłki w dogodne miejsce pola karnego, tak samo nie próbowali strzałów z dystansu, a to takie rozwiązania dawały trafienia w tym spotkaniu. Do końca spotkania rezultat nie uległ zmianie i drużyny podzieliły się punktami.
Na pewno w lepszych humorach powinni być po tym spotkaniu gracze gości. Zaprezentowali się oni dużo lepiej na tle rywala. Leicester prezentowało ciekawszą piłkę, bardziej kombinacyjną grę, niestety dla nich nie udało się spotkania rozstrzygnąć na swoją korzyść. A to wszystko przy braku Vardy'ego. Na pewno Carlo Ancelotti ma o czym myśleć, bo mając dobrą linię ofensywną, jego zespół sprawił się zdecydowanie poniżej oczekiwań. Richarlison i Dominic Calvert-Lewin byli niewidoczni. James próbował szarpnąć grę, udało mu się strzelić bramkę, lecz poza tą indywidualną akcją nie miał wsparcia w kolegach z ataku. Everton nie zmienił swojej sytuacji w lidze, a Leicester pozostaje na trzecim miejscu.
Everton – Leicester 1:1 (1:0)
Bramki: 30' James Rodriguez – 67' Tielemans
Everton: Pickford – Holgate (80' Iwobi), Mina, Keane, Godfrey – Digne, Gomes, Davies, Richarlison – James (85' Sigurdsson), Calvert-Lewin (89' Coleman).
Leicester: Schmeichel – Castagne, Fofana, Evans (77' Soyuncu), Justin – Tielemans, Ndidi (42' Mendy) – Barnes, Madison, Albrighton (68' Under) – Perez.
Żółte kartki: James - Justin,
Sędzia: Michael Dean