„Suzume no tojimari” [RECENZJA]
- Dodał: Karol Truszkowski
- Data publikacji: 25.04.2023, 22:30
Kiedy dowiedziałem się, że najnowszy film w reżyserii Makoto Shinkaia będzie emitowany w naszych kinach, byłem pozytywnie zaskoczony. Na seans udałem się w piątek (21.04), czyli w dniu polskiej premiery, mimo problemów zdrowotnych. W przeszłości jednak obejrzałem Kimi no na wa. (ang. Your Name) oraz Tenki no ko (ang. Weathering with You), które bardzo mi się podobały, więc nie mogłem odmówić sobie okazji jak najszybszego zapoznania się z Suzume. Z kina wyszedłem zachwycony, ale są pewne ale, które wymaga dysputy.
Swój wywód zacznę od spraw technicznych. Bardzo podobały mi się tła i animacje postaci. Wydaje mi się, że na tych polach widać postęp w pracy twórców pod wodzą Shinkaia, a trzeba mieć na uwadze, że poprzednie filmy, tj. Your Name i Weathering with You, już reprezentują bardzo wysoki poziom graficzny. Lokacje są piękne i pełne żywych kolorów, a szczególne wrażenie robią w moim odczuciu kraina Wieczności oraz sceny, w których ważną rolę odgrywa woda. Jeśli chodzi o H2O, to myślę nie tylko o falach na morzu i wodnym polu w pierwszych ruinach, ale też o tym, jak Suzume (delikatnie mówiąc) zmokła w Tokio, a następnie umyła się. Widać tutaj, że twórcy nie szli na łatwiznę w kwestiach estetyki, ale bardzo dbali o subtelność. Produkcję ogląda się jak obrazy w galerii sztuki.
Nie zapominajmy też o muzyce, a szczególnie o minimalistycznej piosence przewodniej, gdzie główną rolę odgrywają wdechy i nucenie. Kilka dni przed seansem zrobiłem sobie maraton wszystkich części serii John Wick, gdzie największe wrażenie zrobiły na mnie utwory od Le Castle Vanii. Nie sądziłem, że tak szybko odejdę od tych mocnych elektronicznych uderzeń na rzecz skrajnie innego, delikatnego podkładu z Suzume. Ogólnie soundtrack jest zróżnicowany - znajdą się w nim kompozycje dramatyczne, jazzowe czy zabawne melodyjki jak dla dzieci - ale najważniejsze będą utwory opierające się na spokojnych dźwiękach pianina, harfy i instrumentów smyczkowych. No i są jeszcze chórki, które szczególnie się wyróżniają w piosence pt. Sky Over Tokyo. Podczas słuchania jej gęsia skórka gwarantowana.
Ale o czym w ogóle jest ten film? Główną bohaterką jest tytułowa Suzume, która razem z dopiero co poznanym chłopakiem o imieniu Souta przemierza Japonię w poszukiwaniu drzwi, z których wyłazi ogromne i niewidoczne dla zwykłych śmiertelników monstrum. Te, nazywane Dżdżownicą, wypełza ku niebu, aby następnie runąć i wywołać ogromne trzęsienie ziemi. Aby nie dopuścić do katastrof, drzwi trzeba zamknąć, oczywiście przy pomocy specjalnego klucza i modlitw do bogów. Podróż przez kraj jest motywowana nie tylko koniecznością zamknięcia drzwi, ale też złapania gadającego kota, który pojawia się w domu Suzume i zamienia Soutę w dziecięce krzesełko. Przeważają tutaj pomysły naprawdę niecodzienne, abstrakcyjne i ciekawe, jednak w całej tej historii jest jedna rzecz, którą trzeba omówić.
Suzume to kolejny z rzędu tytuł Shinkaia, w którym głównymi bohaterami są młoda i piękna dziewczyna oraz równie młody i przystojny chłopak, którzy nie znali się wcześniej. Do ich spotkania dochodzi z powodu mniejszego lub większego przypadku, a to skutkuje konfrontacją z fantastycznymi wydarzeniami, które przeważnie stanowią zagrożenie dla Japonii. Postacie oczywiście starają się zapobiec katastrofom i w międzyczasie rodzi się między nimi uczucie, które jednak nie jest przedstawione na ekranie w sposób bezpośredni, ale budowane przez znaczną część projekcji. Nigdy nie ma prostej, typowej sceny, w której para otwiera się przed sobą, np. na brzegu morza podczas zachodu Słońca, za to Shinkai sięga po zamienniki i wyznania pośrednie. Ponownie bohaterowie są gotowi do poświęcenia się dla wyższej sprawy, ale gdzieś obok całego napięcia pojawiają się luźniejsze scenki komediowe. Nie brakuje też miejsca na istotne dla historii relacje z przyjaciółmi i rodziną. W Suzume no tojimari powtarza się zatem ogólny zamysł prowadzenia opowieści z tymi samymi motywami, które można odhaczać na liście. Zmieniają się jedynie okoliczności.
W związku z powyższym, podejmując decyzję o obejrzeniu tego filmu, fani powinni mieć na uwadze, że dostaną w gruncie rzeczy to samo, co już mieli od dwóch poprzednich filmów. Jeśli ktoś nie widział wcześniejszych produkcji tego reżysera, to myślę, że będzie usatysfakcjonowany z seansu, natomiast inni mogą poczuć pewną dozę zawodu. Chodzi mi tu o coś na kształt zmęczenia materiału. Ale nawet to nie zmienia faktu, że Your Name, Weathering with You i Suzume są bardzo dobre, emocjonujące, pouczające, wzruszające i piękne. Ja udałem się do kina, choć borykałem się małymi problemami zdrowotnymi i wiedziałem, że piszę się na ten sam schemat fabularny. A jednak te dwie godziny w sali z dużym ekranem były dla mnie najlepiej spędzonymi w całym zeszłym tygodniu. Tak naprawdę to chyba pierwszy raz w życiu chciałem, aby jakiś film nie miał końca. Ale niestety - nadszedł moment, w którym wjechały napisy końcowe i trzeba było porzucić barwne japońskie krainy, a jednocześnie wrócić do szarej rzeczywistości.
W moim osobistym rankingu Suzume no tojimari stoi wyżej niż Your Name i Weathering with You, gdyż ta historia oraz jej główna postać wydają mi się, mimo powtarzalnych reguł narracyjnych, bardziej złożone i przez to przynajmniej troszkę inne. Myślę tu np. o pozorach wynikających z oceniania książki po okładce. Widz może łatwo osądzić jakąś postać, a po chwili okaże się, że się grubo mylił. A tak właśnie zachowują się niektórzy bohaterowie z Suzume na czele, co tylko zwiększa stopień immersyjności, utożsamiania się i poznawania jej myśli oraz emocji. Wychodzi też na to, że choć ma za zadanie ratować świat, to jest zwykłym człowiekiem z prowincji, w wieku dojrzewania, ze swoim bagażem doświadczeń, który może jej albo pomóc, albo przeszkodzić w działaniu. Tymczasem postacie z poprzednich filmów Shinkaia rozumiałem, ale niekoniecznie je czułem. Mam też wrażenie, że w Suzume można znaleźć kilka odniesień i symboli, ale może to tylko moja interpretacja. Myślę np. o Dżdżownicy, szczególnie kiedy pojawia się nad Tokio. Mieszkańcy nie zdają sobie nawet sprawy z tego, że wisi nad nimi widmo zagłady. Tak samo było z mieszkańcami Kokury w 1945 roku, kiedy to nad miastem krążył amerykański samolot z bombą atomową gotową do zrzutu. Bombowiec musiał jednak odlecieć nad inny cel z powodu zachmurzenia ograniczającego widoczność. Ponadto motyw trzęsień ziemi może bezpośrednio nawiązywać do kataklizmu, który nawiedził Japonię w 2011 roku.
Film polecam fanom i nie-fanom anime. Warto na niego się wybrać dla pięknej historii i oprawy wizualnej, a także ogólnej odskoczni od życia codziennego. To bez wątpienia tytuł, którego nie da się wrzucić do worka z napisem chińskie bajki. Natomiast znawcy japońskiego reżysera muszą sami ocenić czy to dobrze lub niedobrze, że całościowy sposób opowiadania jest powtarzalny.
Karol Truszkowski
Miłośnik geografii, historii XX wieku, ciężkiej muzyki i japońskiej popkultury. Absolwent Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego.